Reklama

Watykan i Moskwa. Królestwa z tego i nie z tego świata

Nie znam się zbytnio na papiestwie. Nie rozumiem ani zawiłości spraw wewnątrz Watykanu, ani sporów doktrynalnych na tyle, by zabierać w tej sprawie publicznie głos.

Aktualizacja: 03.03.2015 21:36 Publikacja: 27.02.2015 03:00

Bogusław Chrabota

Bogusław Chrabota

Foto: Rzeczpospolita

Jednak intuicja podpowiada mi, że trzeba Franciszkowi zaufać, przyjąć z pokorą ten wybór, tak jak z pokorą Kościół przyjmował zmiany Vaticanum Secundum czy pontyfikat Jana Pawła II.

Czytaj także: Franciszek poza schematem

Czytaj także: Schizma zacznie się w Polsce?


Mam świadomość, że jego misja niesie wyrazisty potencjał zmiany, ale czyż zmiany nie przyniosły reformy soboru watykańskiego? Czyż nie było szokiem odejście od łaciny w liturgii? Odwrócenie się kapłana twarzą do wiernych? Czy trudny postulat ekumenizmu? Niewątpliwie idea aggiornamento zdawała się wywracać uświęconą przez tysiąclecie tradycję, a jednak dzisiaj trudno sobie wyobrazić Kościół bez tych reform. Czy możliwy byłby bez nich pontyfikat Jana Pawła II? Dialog z judaizmem i Cerkwią prawosławną? Wizyty Ojca Świętego w synagodze i meczecie? Na koniec pielgrzymki, ten najczytelniejszy z symboli duszpasterstwa naszych czasów?

Wątpię, szczerze wątpię i rozumiejąc debatę konserwatystów z modernistami, opowiadam się za Kościołem dialogu, otwartości, a przede wszystkim Kościołem wchodzącym we współczesny język interakcji. To bardzo potrzebne w dzisiejszym świecie komunikacji bez granic, gdzie wierzący wystawieni są na tysiące konkurencyjnych porządków i idei. Trzeba umieć z nimi dyskutować. Wygrywać swoje. Potrzeba do tego współczesnego języka.

Franciszek wydaje się to rozumieć. Łączy tradycję z wyczuciem nowoczesności, a jego latynoski rodowód niesie z sobą dziedzictwo krzyżujących się kultur, dla Kościoła w epoce globalizacji atut nie do przecenienia. Jednocześnie trudno nie dostrzec realnego niebezpieczeństwa wybicia chrześcijaństwa z cywilizacyjnych kolein, w których się narodziło. Mam nadzieję, że Franciszek sobie z tym poradzi. Sprosta dziedzictwu świętego Piotra w świecie, którego symbolem w coraz większym stopniu są kramy na dziedzińcu jerozolimskiej świątyni. Szczerze mu w tej pracy kibicuję.

I stawiam naprzeciw niego innego bohatera, a raczej antybohatera naszych czasów. Człowieka, któremu w ostatnich miesiącach poświęcamy nieporównanie więcej miejsca. Władimir Putin, car, jedynowładca, który w przeciwieństwie do Franciszka za bardzo uwierzył, że jego królestwo jest z tego świata.

Reklama
Reklama

Na co dzień w „Rz" piszemy o jego wyznaniu wiary, o wizji świata i próbach odwrócenia logiki dziejów. Putin chce odtworzyć imperium. Używa do tego brutalnej siły. Na dodatek ożywia demony, które raz obudzone trudno będzie zagonić z powrotem do piekieł. To nacjonalizm, nienawiść, agresja i pogarda po każdej ze stron konfliktu. Brutalna wojna, która zostawia cień na pokolenia. Właśnie taki jest konflikt na Ukrainie, natomiast problemem reszty świata jest to, że tej wojny nie dostrzega.

Kultura pacyfizmu, w której dorastały współczesne pokolenia europejskich liderów, nakazuje wierzyć, że konflikt zbrojny na naszym kontynencie jest ontologicznie niemożliwy, że to aberracja w świecie zdominowanym przez współczesną mutację homo faber i homo ludens, ludzi pracy i ludzi zabawy. Zastanawia, że niczego ich nie nauczyło ani ludobójstwo na Bałkanach, ani krwawe konflikty w republikach kaukaskich. Wciąż zakładają, że zwycięży kultura negocjacji.

Otóż ja nie mam już złudzeń. Odłożyłem ad acta iluzję pacyfizmu. Te dobre czasy minęły, a ci, którzy wciąż w nich tkwią, grzeszą naiwnością. Stojąc naprzeciw nagiej siły, musimy się wykazać odwagą, roztropnością, realizmem. Obyśmy to wszyscy szybko zrozumieli.

Dwa porządki świata. Duchowy i materialny. I dwóch epokowych ludzi, którzy przebudowują fundamenty naszej rzeczywistości. Jeden przebudowuje duchowość człowieka, drugi polityczną mapę świata. W centrum myślenia pierwszego jest indywidualna jednostka ludzka, jej szczęście, godność i powodzenie. Drugi gardzi ludzkim życiem i szczęściem. Za nic ma jednostkę, a w jego myśleniu liczą się tylko hipostazy.

Który z nich zwycięży? Który bardziej odbije się na losach świata? Historia uczy, że los tyranów jest z góry przesądzony. Ulotność jest w ich naturze. Przemijają w niesławie i choć się o nich pamięta, jest to pamięć haniebna.

A Franciszek? Papież z Argentyny? Co po nim zostanie?

Jednak intuicja podpowiada mi, że trzeba Franciszkowi zaufać, przyjąć z pokorą ten wybór, tak jak z pokorą Kościół przyjmował zmiany Vaticanum Secundum czy pontyfikat Jana Pawła II.

Czytaj także: Franciszek poza schematem

Pozostało jeszcze 95% artykułu
Reklama
Plus Minus
Jan Maciejewski: Zaczarowana amnestia
Plus Minus
Agnieszka Markiewicz: Dobitny dowód na niebezpieczeństwo antysemityzmu
Plus Minus
Świat nie pęka w szwach. Nadchodzi era depopulacji
Plus Minus
Pierwszy test jedności narodu
Plus Minus
Wirtualni nielegałowie ruszają na Zachód
Reklama
Reklama