Rz: Jesienią ubiegłego roku ogłosił pan, że wybiera się na emeryturę polityczną, bo czas zrobić miejsce młodym, ale nic takiego się nie stało. Nadal jest pan radnym sejmiku małopolskiego i członkiem Rady Naczelnej PSL.
Z sejmiku naprawdę chciałem zrezygnować, ale partyjni koledzy byli przerażeni, że ten mandat zdobędzie PiS i przejmie władzę, bo Platforma miała mizerne wyniki w sondażach. Nie mogli mnie zgwałcić, żebym ponownie startował, to zadziałali na moją żonę. Poseł Włodzimierz Wiertek i dziadek Kosiniak-Kamysz [ojciec obecnego ministra pracy, który był ministrem zdrowia w rządzie Tadeusza Mazowieckiego - red.] przekonali ją, żeby wpisała mnie na listę kandydatów. Przed nią nie byłem w stanie się obronić. I teraz muszę się męczyć kolejne cztery lata na nieszczęście moje i regionu też.
Dlaczego na nieszczęście pana?
Bo ja się włóczę politycznie, a żona musi sama całe gospodarstwo obrobić – 60 hektarów gruntów i w porywach do 60 koni. Na dodatek w tym sejmiku jestem bezradny. Niech mi pani wierzy, że jestem bezsilny!
Przecież w poprzedniej kadencji był pan wiceprzewodniczącym sejmiku.
To o niczym nie świadczy. W administracji małopolskiej brakuje ludzi z wyobraźnią i przygotowaniem. Sami z plecakami tam pracują.
Co to znaczy z plecakami? Dostali pracę dzięki plecom?
To pani powiedziała. Mnie się skarżą pracownicy urzędu marszałkowskiego, że nie mogą wyrastać ponad dyrektora, a dyrektor, że nie może wychynąć ponad poziom członka zarządu, i kółko się zamyka. Taki krakowski układ zamknięty się wytworzył i trwa od dawien dawna. W sejmiku nie widzę nikogo, kto mógłby napisać sensowny program czy zrozumieć już napisany przez mnie. Są dyrektorzy departamentów, którzy nie sklecą samodzielnie kilku zdań. A rzekomo mamy wykorzystać 83 mld euro z polityki spójności na rozwój i innowacyjność, cyfrowy internet itd. Przecież to nie tylko śmiech na sali, ale normalnie skandal. Od siedmiu lat próbuję przeforsować program „Sadzawka", czyli innowacyjne formy gospodarki wodnej i zabezpieczenia przeciwpowodziowego dorzecza górnej Wisły, żeby nam miliardów euro z Unii szlag nie trafił (w funduszu spójności 5,2 mld euro jest na te cele). Nie mam z kim o tym twórczo porozmawiać. Jedyny, który jest odpowiedzialny i wie, o co chodzi, to wojewoda Jerzy Miller, ale otwarcie mi wyznał, że nie ma nikogo dla mnie do współpracy.