W najnowszym tomie poezji „Koniec lata w zdziczałym ogrodzie" Jarosław Marek Rymkiewicz rozmawia z Duchami. W obliczu wieczności jest mu do nich bliżej niż do żywych, kurczowo trzymających się życia. A poeta tej klasy i w tym wieku nie ma już czasu na głupstwa i nawet jeśli coś zauważa z wydarzeń świata tego, to jest to szary kot łowiący żaby albo ćma, która wpadła przez okno z ogrodu – drobiazgi, ale ważne, bo mówią o nieustannie obracającym się kole życia i śmierci.
To prawda, napisze od czasu do czasu wierszyk polityczny, bo przecież jakieś serwituty narodowe obligują spadkobiercę Adama, skrzywi się na marność współobywateli, pomarzy o silnym narodzie, który utrwali się w jestestwie swoim, jeśli powiesi kilku zdrajców. Ba! Warknie na ideologa, co się dorobił pieniędzy, tuszy i świńskiego ryja, ale... Ale naprawdę ciekaw jest już tylko spotkania ze starym przyjacielem Danielem Naborowskim i innymi, którzy umarli młodo, jak Julek Słowacki, zwariowali niczym Kazimierz Tetmajer, pełni rozpaczy wyskoczyli z okna nowojorskiego wieżowca jak Lechoń albo – skutkiem obłędu – postanowili się utopić niczym Robert Schumann. W wierszach przygotowuje się do bliskiej z nimi rozmowy.