W Polsce o dużych zmianach w ruchu kolejowym mówi się od dobrych kilku miesięcy, głównie z uwagi na wprowadzenie na polskie tory pociągów pendolino. Praktycznie wybrzmiały już wszystkie argumenty za i przeciw zakupowi tego drogiego sprzętu, i nie sądzę, żeby mogły pojawić się jeszcze jakieś interesujące wątki. Strony raczej umocniły się w swoich racjach, a przekonanych nie ma sensu przekonywać.
Gdzieś na marginesie dyskusji o pendolino pojawiła się niemrawa debata nad polityką komunikacyjną (transportową) państwa. Tymczasem jest ona znacznie ważniejsza od sporu o pendolino. Z pewnością istnieją liczne strategie w drobiazgowy sposób programujące funkcjonowanie i rozwój kolei do 2035, a może i do 2040 roku. Żywię przekonanie, graniczące z pewnością, że ich przygotowanie jest efektem wielu konsultacji, narad i decyzji. Wydano je zapewne na kredowym papierze, może nawet na elektronicznych nośnikach. Jako że nie jestem w tej dziedzinie ekspertem, nigdy ich nie widziałem i – szczerze mówiąc – nie mam na to ochoty.
Na kolej patrzę z drugiej strony, niejako od dołu, z perspektywy nieogarniającego całej złożoności problematyki laika. Pasażera. I nie mogę się oprzeć pokusie opisania własnych doświadczeń i związanych z tym przemyśleń. Dysfunkcję rozwoju społeczno-gospodarczego, w tym polityki komunikacyjnej, najlepiej widać w mikroskali, nie zaś w globalnych zestawieniach statystycznych, które częściej zaciemniają, niż wyjaśniają, rzeczywistość. Obserwacjom w mikroskali warto ponadto nadawać wartość, zestawiając je z analizą porównywalnych przypadków. Dlatego też chciałbym zaproponować krótką analizę komfortu oraz kosztochłonności cyklicznych przejazdów na odległość 400 km w Polsce i Republice Czeskiej w ciągu ostatniej dekady.