Gasol, hiszpański olbrzym z NBA

Pau Gasol miał być muzykiem, chciał być lekarzem, a został koszykarzem. Najlepszym w Europie.

Publikacja: 25.09.2015 01:14

Gasol, hiszpański olbrzym z NBA

Foto: AFP

A mówili, że jest stary. Owszem, ma 35 lat, ale co z tego? „Serce mistrzów" – taki tytuł dała gazeta „Marca" po zwycięskim dla Hiszpanów finale mistrzostw Europy w ostatnią niedzielę. Ale równie dobrze można było napisać „Serce mistrza". Dziennikarze i kibice mogli się bawić słowem i obrazem, zwłaszcza po popisowym meczu z Francją: „Es-PAU-na" – zachwycała się „Marca". W internetowym memie Gasol stoi na Polu Marsowym w miejsce wieży Eiffla. Znów był wielki, może nawet największy w karierze.

Chodził do prywatnej szkoły na przedmieściach Barcelony, gdy dowiedział się, że Earvin „Magic" Johnson ma HIV. Nie mógł w to uwierzyć. Słowa usłyszane przed chwilą w klasie kołatały mu teraz w głowie. Straszna wiadomość nie dawała spokoju. Dostał jak obuchem w głowę i starał się jakoś to sobie ułożyć, ale nie dawał rady. Był 8 listopada 1991 roku. Dzień wcześniej na konferencji prasowej gwiazdor NBA powiedział o zakażeniu i zakończeniu kariery.

– To jeden z tych momentów, które zostają w głowie na całe życie – wspominał później Pau Gasol. Miał wtedy 11 lat. „Magic" był jednym z jego koszykarskich idoli. A teraz umrze, HIV znaczy AIDS, tak sądził, nie był w tym przekonaniu odosobniony, taka była społeczna świadomość. Krążył wokół szkoły, a potem wrócił do domu. Rodzice wytłumaczyli mu, że być może słynny koszykarz ma przed sobą wiele lat życia. – Czy będzie jeszcze żył w XXI wieku? – dopytywał. Tu gwarancji dać nie mogli. To wtedy postanowił zostać lekarzem, chciał wymyślać leki na nieuleczalne choroby i ratować ludzkie życie.

Lekarz

Pau Gasol Sáez, syn lekarki Marisy i administratora szpitala, przyszedł na świat 35 lat temu w Barcelonie, w Szpitalu Świętego Pawła, i stąd jego imię, a także na cześć katalońskiego wirtuoza wiolonczeli Pau Casalsa. Mały Pau miał bowiem zostać muzykiem, o tym marzyła jego matka. I trzeba przyznać, że o edukację muzyczną syna zadbała, dostawał lekcje gry na pianinie i słuchał muzyki klasycznej. A jednak muzykiem nie został. Od dziecka lubił sport. Próbował swoich sił w piłce nożnej i rugby, ale wybór padł ostatecznie na koszykówkę, kiedy nagle o dwie głowy przerósł rówieśników (dziś ma 213 cm).

Rodzice zawsze przekonywali go, by stawiał naukę przed sportem, bo nie można być pewnym, że sportowe plany się powiodą. Dlatego siedem lat po tym, jak usłyszał o chorobie „Magica" Johnsona, rozpoczął studia medyczne na Uniwersytecie Barcelońskim. Równocześnie trenował koszykówkę w drużynie Barcelony. Większość dnia spędzał na uczelni, wieczorem przenosił się do sali gimnastycznej. Starał się godzić naukę ze sportem, ale w końcu okazało się to niemożliwe, trzeba było wybierać. Zrezygnował z medycyny na drugim roku. – Nie, to nie była trudna decyzja, bo wiedziałem, że postępuję właściwie. Czułem, że koszykówka jest moją wielką szansą. Dawała mi radość, ekscytację. Pomyślałem też, że przecież zawsze, jeżeli się nie uda, mogę powrócić do medycyny i jeszcze zostać lekarzem – wspominał później.

Wszyscy się potem zastanawiali, jak trenerzy w Hiszpanii mogli początkowo przeoczyć Gasola, nie zauważyć od razu, z jakim talentem mają do czynienia. Postawił najpierw na medycynę, bo po prostu zapowiadał się lepiej jako lekarz niż koszykarz. Mało grywał, nie mógł się przebić do pierwszej drużyny, zdawało się, że medycyna będzie miała z niego większy pożytek niż koszykówka. W końcu jednak nastąpił przełom, awansował do pierwszego składu, zaczął w nim odgrywać czołową rolę. A medycyna? – Medycyna jest niezwykła, zawsze będzie mnie inspirować i motywować – przekonuje.

Parę lat temu złożył wizytę w szpitalu dziecięcym w Los Angeles. Takie wizyty to dla zawodników NBA norma, parę autografów, uścisków rąk, pozowanie do zdjęć. Ale Gasol zachowywał się inaczej. Zadawał lekarzom mnóstwo pytań, po których patrzyli na siebie zdziwieni: – Skąd, u licha, on ma takie wiadomości? W końcu doktor David Skaggs, szef szpitalnego zespołu ortopedów, zapytał go o to wprost. Gasol opowiedział mu o przerwanych studiach i pasji do medycyny, z której się nie wyleczył. Z kolei Skaggs – okazało się – ma sportową przeszłość. Tak dobrze im się rozmawiało, że lekarz zaprosił koszykarza na salę operacyjną. W 2010 roku, krótko po wywalczeniu drugiego mistrzostwa NBA, Gasol uczestniczył w ciężkiej operacji kręgosłupa 13-letniej Isabelle Shattuck. Dziewczynka i jej rodzice wcześniej Gasola nie znali, żartowali, że woleliby słynnego tenisistę Rogera Federera, ale na koszykarza też się zgodzili. Operacja się udała, a Pau wytrzymał cztery godziny na sali operacyjnej, choć przyznał, że było to niełatwe. Była to skomplikowana operacja na kręgosłupie, z piłowaniem kości i wkręcaniem śrub. W pewnym momencie koszykarz poprosił o krzesło, musiał usiąść. Po wszystkim był jednak zachwycony.

Koszykarz

Do NBA trafił w 2001 roku. Zastanawiano się, czy nie jest zbyt delikatny i choć radził sobie od początku bardzo dobrze, to przykleiła się do niego łatka mięczaka. Było w tym nieco racji. W Europie gra nie jest tak atletyczna, do NBA trafił prosto z Barcelony i miał braki. Ale bardzo wzmocnił się fizycznie i udowodnił, że potrafi dominować pod koszem. Wygrał dwa mistrzostwa NBA, będąc czołowym zawodnikiem Los Angeles Lakers. Wcześniej był koszykarzem Memphis Grizzlies. Poza parkietem też się wyróżniał, choć był dla kolegów pewną zagadką: oto 21-latek, który słucha muzyki klasycznej i mieszka z rodzicami na przedmieściach Memphis (przeprowadzili się z Hiszpanii). Właściwie o czym z takim gadać?

Siedem lat spędził w przeciętnym zespole Grizzlies i nie umiał ich z tej przeciętności wyprowadzić, mimo bardzo dobrej gry. Był coraz bardziej sfrustrowany przegrywaniem. I oto spełnił się sen, dosłownie, bo ten transfer był jak sen: przeniósł się z dnia na dzień (w ramach wymiany) do walczącego o najwyższe laury klubu Los Angeles Lakers. Miał być dopełnieniem dla ich gwiazdora Kobe'ego Bryanta. – Gasol został znakomitym Robinem dla Batmana – tak to ujął jeden z trenerów NBA. Trafił w sedno. Pierwszy wielki finał jeszcze przegrali, w dwóch kolejnych (lata 2009–2010) dominowali już bezapelacyjnie.

Jego gra jest piękna, porusza się po parkiecie z gracją, niby leniwie, a jednak potrafi przyspieszyć tak, że obrońca nie wie, co się stało. Mimo swojego wzrostu świetnie panuje nad piłką, pewnie dlatego, że kiedyś był rozgrywającym. Może dynamicznie wejść pod kosz, rzucić z półdystansu, a nawet za trzy punkty, o czym boleśnie przekonali się Polacy. Słowem – wydaje się graczem kompletnym. Na boisku charakteryzuje go mądrość, może to dlatego tak znakomicie dogadywał się w Lakers z Philem Jacksonem, trenerem – filozofem, twórcą potęgi Chicago Bulls z czasów Michaela Jordana. Mogli sobie na przykład porozmawiać o Hemingwayu. Potem Jackson chciał go zatrudnić w Nowym Jorku, ale Pau wybrał ofertę Chicago, gdzie gra do dzisiaj.

Człowiek

Chętnie angażuje się w działalność charytatywną. Uważa to za swoją powinność, cenę za bycie sławnym sportowcem, którą jednak płaci z przyjemnością. – Ludzie ci się przyglądają. Patrzą na twoje działania i tylko od ciebie zależy, czy one będą miały na kogoś pozytywny czy negatywny wpływ – tłumaczył kiedyś w amerykańskiej telewizji. Od 2003 roku jest ambasadorem UNICEF. Już na początku współpracy deklarował: – Potrzebuję gdzieś pojechać, zobaczyć to i poczuć. Dopiero wtedy będę w stanie dzielić się moim doświadczeniem i wiedzą. Jeśli mam być dobrym ambasadorem, to muszę tym żyć.

Powiedział przedstawicielom UNICEF, żeby zabrali go tam, gdzie będzie najbardziej potrzebny. Wkrótce jechał do Czadu. – Myślę, że to dla mnie bardzo pozytywne doświadczenie być tutaj i móc pomagać ludziom, którzy tej pomocy potrzebują. Są upośledzeni przez sam fakt urodzenia się w innym kraju czy na innym kontynencie. My po prostu nie zdajemy sobie sprawy, jak ogromne mamy szczęście – mówił na miejscu. Podróżuje do Afryki, odwiedza chorych, spotyka się z dziećmi zakażonymi wirusem HIV. Wraz z bratem założył też własną fundację. – Chcemy promować zdrowy styl życia wśród dzieci. Jeśli zapewnimy im właściwą edukację, zabawę, damy szansę rozwoju, wtedy i nas czeka lepsza przyszłość – wyjaśniał motywy, jakie nimi kierowały.

Pau Gasol może się wypowiadać w kilku językach, czyta książki, najchętniej takie, w których rzeczywistość miesza się z fikcją, a legenda z historią. Pytany przed paru laty o ulubione lektury, wymienił na pierwszym miejscu „Katedrę w Barcelonie" hiszpańskiego pisarza Ildefonsa Falconesa. Akcja tej historycznej powieści rozgrywa się w XIV-wiecznym Księstwie Katalonii, przede wszystkim w Barcelonie, gdzie powstaje tytułowa katedra Santa María del Mar. Lubi też książki Kena Folletta oraz Ryszarda Kapuścińskiego, o którym mówił tak: – Ten polski pisarz dawał w swoich książkach interesujące historyczne spojrzenie na to, co się dzieje na przykład w Afryce. A ja interesuję się Afryką, szczególnie tymi miejscami, które miałem okazję odwiedzić.

W wolnym czasie bywa w operze, jest fanem Placida Dominga. Pozostaje skromny, swoją wartość udowadnia na koszykarskim parkiecie, a poza nim pokazuje klasę. Jego nazwisko nie pojawia się w kontekście afer. Raz się zdarzyło: jego klubowy kolega z Lakers Shannon Brown postanowił zaprzeczyć, że spał z dziewczyną Gasola, i uznał za stosowne ogłosić to światu za pośrednictwem Twittera.

Lori Shepler, która dokumentowała życie Gasola na fotografiach (zrobiła ich 12 tysięcy), dzięki czemu miała okazję poznać go nieco bliżej, opowiadała, że rodzina jest dla niego najważniejsza. Zrobiła mu śmieszne zdjęcie z babcią Martą – ona malutka, drobna istota, i on, gigant. Jest jeszcze dwóch braci związanych z koszykówką – Marc (rocznik 1984) i Adria (1994). Dla braci jest przykładem do naśladowania. W ogóle jest bardzo rodzinny. Zawsze podkreśla, jak bardzo dumny jest ze swojego brata Marca, który też jest gwiazdą NBA.

O kadrze Hiszpanii Gasol mówi, że to jedna wielka rodzina. Po zdobyciu mistrzostwa Europy dziękował na Twitterze kolegom z zespołu, a dziennikarzom opowiadał, że jest z nich dumny. O sobie mówił najmniej. Z innych sportów najbardziej cieszy go tenis. Jego ulubionym zawodnikiem jest Rafael Nadal. Słynny tenisista wspierał go z trybun w czasie finałowego meczu z Litwą. Poza tym kibicuje drużynom z Barcelony.

W niedzielę wybory w Katalonii. Urodzony w Barcelonie Gasol jednoznacznych deklaracji unika, inaczej niż piłkarz Gerard Pique, który został niedawno wygwizdany przez hiszpańskich kibiców, czy Pep Guardiola. Gasol to nie ten charakter, Hiszpanie powitali go w Madrycie jak króla, w Lille król właśnie – Filip VI – wręczał mu złoty medal, na igrzyskach w Londynie w 2012 roku był chorążym ekipy, niósł hiszpańską flagę. Kocha Barcelonę, ma tam swoje ulubione miejsca, ale jego serce jest też hiszpańskie. Głos w tej sprawie zabrał ostatnio włoski trener reprezentacji Hiszpanii Sergio Scariolo. – To, że nasz lider Pau Gasol czuje się zarówno Katalończykiem, jak i Hiszpanem, bardzo nas jednoczy.

Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy