Była częścią serbskiej generacji, która bez wyraźnej przyczyny pojawiła się kilkanaście lat temu na światowych kortach i zaczęła wprowadzać swoje porządki. Niektórym wciąż trudno uwierzyć w ten fenomen: Novak Djoković, Ana Ivanović, Jelena Janković, Nenad Zimonjić i Janko Tipsarević pojawili się w kraju bez wielkiej tenisowej tradycji, bez obiektów i wybitnych trenerów, bez lokalnego wsparcia finansowego, w dodatku wczesna młodość Any i pozostałych przypadła na trudny czas rozpadu byłej Jugosławii.
Do Ivanović przylgnęła na zawsze legenda o treningach w osuszonym miejskim basenie w Belgradzie, bo ktoś wpadł na pomysł położenia tam wykładziny i zawieszenia dwóch siatek tenisowych (podgrzewać wodę w zimie było za drogo). Można dodać do tej opowieści odgłosy bombardowań NATO, jakie słyszała 12-letnia dziewczynka marząca o karierze Moniki Seles, opowiadać o strachu, niepewności i braku perspektyw w Belgradzie wiosną 1999 roku.
Szwajcarski książę z bajki
W tej histori jest bajkowy zwrot. Rolę dzielnego księcia wypełnił bez wahania Daniel (Dan) Holzmann, dziś 47-letni przedsiębiorca. Urodzony w Tel Awiwie, od lat obywatel Szwajcarii. O Anie, zdolnej dziewczynce z Bałkanów, dowiedział się ponoć w 2000 roku od swego serbskiego instruktora tenisa.
Instruktor opowiadał o basenie, bombach, marzeniach i o tym, że rodzice Miroslav (też przedsiębiorca, tylko na małą skalę) i Dragana (prawniczka z urzędu celnego), to porządni i pracowici ludzie, mają jeszcze młodszego syna, lecz na karierę tenisową zdolnej córki w żaden sposób ich nie stać.
Holzmann zaprosił rodzinę Ivanoviciów do domu w Bazylei, porozmawiał i – jak twierdzi – już po dwóch godzinach spotkania podjął decyzję: zajmie się 27. juniorką na świecie, podpisze kontrakt, da pieniądze. – Pierwsze co mnie urzekło, to osobowość dziewczynki, ale także jej wygląd – mówi dziś.