Reklama

Popularność serbskiej tenisistki Any Ivanović była większa, niż jej zasługi na korcie

Ana Ivanović skończyła karierę. Choć to mistrzyni tylko jednego wielkoszlemowego turnieju, trudno będzie o niej zapomnieć, bo była świetną ambasadorką tenisa nie tylko na korcie.

Aktualizacja: 08.01.2017 23:03 Publikacja: 05.01.2017 11:44

Popularność serbskiej tenisistki Any Ivanović była większa, niż jej zasługi na korcie

Foto: Getty Images

Była częścią serbskiej generacji, która bez wyraźnej przyczyny pojawiła się kilkanaście lat temu na światowych kortach i zaczęła wprowadzać swoje porządki. Niektórym wciąż trudno uwierzyć w ten fenomen: Novak Djoković, Ana Ivanović, Jelena Janković, Nenad Zimonjić i Janko Tipsarević pojawili się w kraju bez wielkiej tenisowej tradycji, bez obiektów i wybitnych trenerów, bez lokalnego wsparcia finansowego, w dodatku wczesna młodość Any i pozostałych przypadła na trudny czas rozpadu byłej Jugosławii.

Do Ivanović przylgnęła na zawsze legenda o treningach w osuszonym miejskim basenie w Belgradzie, bo ktoś wpadł na pomysł położenia tam wykładziny i zawieszenia dwóch siatek tenisowych (podgrzewać wodę w zimie było za drogo). Można dodać do tej opowieści odgłosy bombardowań NATO, jakie słyszała 12-letnia dziewczynka marząca o karierze Moniki Seles, opowiadać o strachu, niepewności i braku perspektyw w Belgradzie wiosną 1999 roku.

Szwajcarski książę z bajki

W tej histori jest bajkowy zwrot. Rolę dzielnego księcia wypełnił bez wahania Daniel (Dan) Holzmann, dziś 47-letni przedsiębiorca. Urodzony w Tel Awiwie, od lat obywatel Szwajcarii. O Anie, zdolnej dziewczynce z Bałkanów, dowiedział się ponoć w 2000 roku od swego serbskiego instruktora tenisa.

Instruktor opowiadał o basenie, bombach, marzeniach i o tym, że rodzice Miroslav (też przedsiębiorca, tylko na małą skalę) i Dragana (prawniczka z urzędu celnego), to porządni i pracowici ludzie, mają jeszcze młodszego syna, lecz na karierę tenisową zdolnej córki w żaden sposób ich nie stać.

Holzmann zaprosił rodzinę Ivanoviciów do domu w Bazylei, porozmawiał i – jak twierdzi – już po dwóch godzinach spotkania podjął decyzję: zajmie się 27. juniorką na świecie, podpisze kontrakt, da pieniądze. – Pierwsze co mnie urzekło, to osobowość dziewczynki, ale także jej wygląd – mówi dziś.

Reklama
Reklama

– To było w pewnym stopniu zauroczenie, ale na tej zasadzie, że najpierw uroda spowodowała chęć rozmowy, następnie zrozumiałem, jak wielką osobowością jest Ana. Jestem biznesmenem, więc starałem się tak poskładać ten pomysł, by odnieść sukces. Chciałem to zrobić z osobą, która dobrze wygląda – wyjaśniał wstępne powody swego zaangażowania.

Ryzyko niewątpliwie było. – Wiedziałem, że jak nam nie wyjdzie, rodzice nigdy mnie nie spłacą, ale nie chodziło tylko o pieniądze. Polubiłem ich, naprawdę chciałem im pomóc – wspominał Holzmann. Umowę podpisali na cztery lata, biznesmen zgodził się zapłacić co najmniej 400 tysięcy dolarów (twierdzi, że na trenerów, sprzęt, hotele i podróże Any z mamą wydał ponad 500 tysięcy) pod warunkiem, że zostanie agentem i menedżerem dziewczynki. Został do końca kariery.

Ana Ivanović wyrównała rachunki z Danem Holzmanem już w dwa lata po rozpoczęciu kariery zawodowej. – Zapłaciła wszystko jednym czekiem – wspominał menedżer, który tylko dla młodej tenisistki założył przedsiębiorstwo DH Management.

– Miałem szczęście. Znam kilkunastu menedżerów, którzy mieli po 20 tenisistek i żadnej w pierwszej dziesiątce świata. Ja wybrałem jedną i proszę, wygrałem jak na loterii – twierdzi Holzmann. Prawdą jest, że nie miał pojęcia o rozwoju karier tenisowych gwiazd, o biznesie natomiast – jak najbardziej. Zaczynał drogę do milionów jako student – od dostarczania pizzy. Gdy poznawał Ivanović był już m.in. dyrektorem firmy Juice PLUS+, reklamującej się jako największy na świecie producent napojów witaminizowanych.

Dziś działa też na rynkach finansowych, pracuje w brytyjskiej firmie inwestycyjnej, dobrze mu się wiedzie w biznesie i uczuciach (kto lubi portale społecznościowe, ten z łatwością się dowie, że Nowy Rok witał w towarzystwie rozpoznawalnej tu i ówdzie pani Kate Rozz alias Katarzyny Gwizdały z Białegostoku), choć 28 grudnia 2016 roku stracił chyba najprzyjemniejszą posadę: agenta Any Ivanović.

Napis na ścianie

Dziennikarze trochę odbrązowili tę bajkową historię, gdy pojechali do Belgradu, poszperali i dowiedzieli się, że rodzicom Any zdecydowanie bliżej było do klasy średniej, może nawet jak na serbskie standardy wyższej średniej. Mieszkali w obszernym domu w jednej z lepszych dzielnic miasta, z dala od pospolitych szarych bloków. Obok budynku był duży dziedziniec i sporo miejsca na to, by pięcioletnia Ana mogła odbijać piłki o ścianę, gdy zobaczyła w telewizji, jak to robi Monica Seles.

Reklama
Reklama

Biznes pana Miroslava mieścił się niedaleko, najpierw był to mały zakład z branży poligraficznej, potem sklep z wyrobami alkoholowymi. Najstarsi sąsiedzi dobrze pamiętali, że pradziadek Any był szanowanym sprzedawcą wyrobów żelaznych, jak również właścicielem siedmiu okolicznych nieruchomości skonfiskowanych przez powojenną władzę marszałka Josipa Broz Tito.

Dziadek ze strony ojca pracował na wysokim stanowisku w banku, dziadek ze strony matki był oficerem w dawnej armii jugosławiańskiej. Biedy w rodzinie na pewno nie było, była za to chęć stworzenia Anie takich warunków do robienia kariery tenisowej, jakie miały dziewczynki z bogatego zachodu Europy.

To, że Ana z taką wytrwałością i uporem dążyła do sukcesów tenisowych wiąże się także z pomocą matki. Pani Dragana od zawsze brała na siebie podróże i opiekę, także, jak przyznał po latach Daniel Holzmann, to z mamą omawiał kluczowe aspekty sponsorowania dziewczynki.

Rodziców Any Ivanović jednak nie można zaliczyć do grona tych, którzy chcieli wszelkimi sposobami zrobić z dziecka maszynkę do zarabiania pieniędzy na korcie. Wedle licznych przekazów, to sama Ana najbardziej chciała zostać gwiazdą sportu.

Pierwszy trener, Nikola Cetnik twierdził, że już w wieku sześciu lat godziła się na matczyne zakazy jedzenia lodów i ciasteczek, bo była trochę za pulchna. – Miała dużo silnej woli i ambicji. To samo dotyczyło treningu, z trudem dawało się ją powstrzymywać – mówił i dodawał, że w wakacje ćwiczyła nawet sześć godzin dziennie.

Drugi trener Dejan Vranes wspomina jednak Anę płaczącą, gdy kazał jej trenować na granicy wytrzymałości. – Miała wtedy 14 lat, sponsor sugerował, żeby to robić, ale wiedziałem, że dziewczynka w tym wieku nie chce trenować tak ciężko. Rzeczywiście najpierw mnie prosiła o przerwy, ale zwykle nie słuchałem. Po trzech miesiącach płakała już mniej, aż przestała. Trzeba oddać rodzicom, że mówili: Ana, jeśli nie chcesz, to natychmiast możemy powiedzieć stop i zacząć inne życie. Nigdy nie powiedziała stop – mówił trener Vranes. Przypomniał, że pisała na ścianie w domu: „Jaki jest cel? Zostać Numerem Jeden".

Reklama
Reklama

Między agentami

Wścibski australijski dziennikarz dotarł też do tego, że nie wszystko się zgadza w opowieści Dana Holzmanna w sprawie daty utworzenia DH Management i umowy z Aną. Oficjalnie zawarto ją w 2001 roku, gdy Ivanović miała 14 lat.

Adrien de Meyer z innej szwajcarskiej agencji sportowej UpturnOne stwierdził jednak, że on rozpoznał talent dziewczynki rok wcześniej i podpisał pierwszy kontrakt z rodzicami do listopada 2003 roku. Oraz że włożył w rozwój Any około 100 tys. dolarów, na co są dokumenty, e-maile i filmy wideo z obozów tenisowych.

Przyznał, że agencja UpturnOne wpadła w kłopoty finansowe i musiała oddać Anę w inne ręce. Żeby było jasne – nie chodziło mu o zwrot pieniędzy, tylko o odrobinę uznania dla roli w rozwoju mistrzyni rakiety. Wersję tę po latach potwierdził pracownik DH Management, który przyznał, że do maja 2003 roku umowy z młodą tenisistką i Holzmannem nie było („na stronie internetowej jest pomyłka"...), ale też dodał, że przedsiębiorca nigdy nie twierdził, że odkrył Anę Ivanović.

Młodą Serbkę sprowadziła zatem do Szwajcarii agencja UpturnOne, oddajmy jej co należy, lecz menedżera Holzmanna trzeba chwalić za ciąg dalszy. Mimo braku praktyki wykazał przenikliwość i zaangażowanie.

Od razu kupił dziewczynie laptop i telefon komórkowy, by nie czuła się gorsza od innych dzieci. Dał mamie i Anie dach nad głową we własnym domu w Bazylei, zanim wynajął im apartament. Na podróżach i hotelach początkowo trochę oszczędzał, ale jak pojawiły się lepsze wyniki, to i hotele były lepsze.

Reklama
Reklama

Spora część pieniędzy poszła od razu na trenera Erica van Harpena, znanego w środowisku fachowca, pracującego kiedyś z m. in. Conchitą Martinez i Patty Schnyder. Holzmann do zespołu Any dodał także trenera przygotowania fizycznego, bo chciał stworzyć mistrzynię doskonałą.

Plan zawierał od razu silny przekaz: oto pojawia się piękna dziewczyna, która znakomicie gra w tenisa, jest miła, mądra (Ana nie zaniedbała nauki, mówiła o zainteresowaniach sztuką, psychologią, podjęła studia ekonomiczne), zaangażowana społecznie (stała się twarzą kampanii UNICEF „Szkoła bez przemocy") i świetnie sprzeda każdy produkt.

Holzmann już w 2009 roku mówił, że z tej części działalności spodziewa się 50 mln dolarów przychodu, a jak dobrze pójdzie, może 100 mln. Nie pomylił się wiele. Twarz Any była na okładkach magazynów „Vogue", „Harper's Bazaar", „Vanity Fair" i „TIME". Nikt się zdziwił, gdy Ivanović pojawiła się w reklamach Roleksa, Peugeota, Yoneksa, Seiko, Shiseido, Dubai-Duty-Free i przede wszystkim Adidasa. Dziwiono się raczej, że firma Nike, z którą wcześniej miała młodzieńczy kontrakt, wypuściła z rąk taki diament.

Gorące krzesło trenera

W sporcie też wyszło nieźle, choć to kariera nie do końca spełniona. Największe sukcesy juniorskie to półfinał Wimbledonu 2004 i seria 26 wygranych spotkań w turniejach ITF. W tym samym roku awansowała w rankingu WTA z 705. na 97. miejsce na świecie. Pierwszy turniej WTA wygrała w 2005 roku. Rok skończyła jako nr 16. Szczyt osiągnęła szybko, zapewne za szybko: 2007 – finał Roland Garros, półfinał Wimbledonu, czwarta runda US Open; 2008 – finał Australian Open i jedyne wielkoszlemowe zwycięstwo – w Paryżu, gdzie pokonała kolejno Sofię Arvidsson, Lucie Safarovą, Karolinę Woźniacką, Petrę Cetkowską (6:0, 6:0!), Patty Schnyder, Jelenę Janković (jedyny stracony set w turnieju), wreszcie w finale Dinarę Safinę 6:4, 6:3 i ucałowała puchar Suzanne Lenglen.

Została także liderką klasyfikacji WTA, tron utrzymała z krótką przerwą 12 tygodni. Nie miała wówczas 21 lat. Dziennikarze pisali: pojawiła się „Serbska syrena", mocniej olśnieni tworzyli peany na cześć jej wdzięku i urody.

Reklama
Reklama

Druga część kariery była inna. Pomiędzy Wimbledonem 2008 i 2012 Ivanović nigdy nie dotarła do wielkoszlemowego ćwierćfinału. – Może mentalnie nie dorosłam do wczesnych sukcesów – przyznawała. Przyszły lata chude, wypełnione porażkami, kontuzjami i rzadkimi wzlotami, z których najwyższy był ten w 2014 roku, gdy wygrała pięć turniejów WTA i ponownie pojawiła się w pierwszej piątce rankingu.

Świat poznał też Anę kapryśną i uciążliwą – zwłaszcza dla najbliższych. Być trenerem Serbki oznaczało siedzenie na bardzo gorącym krześle. Media bawiły się w wyliczanki: po Eriku van Harpenie był Zoltan Kucharszky, po nim David Taylor, następnie Sven Groeneveld (w ramach opieki sponsorskiej firmy Adidas), po nim Craig Kardon, parę miesięcy później znów wrócił Groeneveld, ale zaraz jego obowiązki przejął Heinz Gunthardt.

Szwajcar wkrótce się żegnał, by oddać tenisistkę pod opiekę Antonio Van Grichena, któremu podziękowała po paru miesiącach i wynajęła Nigela Searsa. Anglik, choć znany fachowiec, też w końcu stracił zaufanie i przyszedł czas mniej znanych rodaków Any: Nemanji Konticia i Dejana Petrovicia. Ostatni etap to znów praca z Searsem, teściem Andy'ego Murraya. Lista robi wrażenie, można bez problemu spisać drugą, tak samo długą, wymieniając kolejnych trenerów przygotowania fizycznego.

Holzmann chciał stworzyć lepszą, ciemnowłosą wersję Marii Szarapowej, ale mimo znaczących osiągnięć wyszła tylko znacznie lepsza wersja Anny Kurnikowej – 15 wygranych turniejów WTA i 15,5 mln dolarów na koncie z premii turniejowych to jest niezły wynik.

Z tenisowych zalet Any pozostanie w pamięci znakomity forhend i waleczność, ale także wielkie problemy z serwisem. Zapamiętamy także naturalny wdzięk i uprzejmość podczas konferencji prasowych. Trochę smutne było też zakończenie kariery – porażka w pierwszej rundzie US Open 2016 z Denisą Allertovą, znów kontuzja, przerwa do końca sezonu i finał kariery na 63. miejscu na świecie. Zagrała jeszcze w grudniowej lidze IPTL w Azji, ostatni raz wystąpiła 10 grudnia w Hajdarabadzie w barwach UEA Royals przeciw Kirsten Flipkens. Przegrała 3:6.

Reklama
Reklama

Złoty Trójkąt w Chesire

To, że popularność Ivanović była znacznie większa, niż zasługi sportowe, można po równo zapisać Danowi Holzmannowi i samej tenisistce. Media społecznościowe wykorzystała znakomicie, wypełniała potrzeby milionów użytkowników Instagrama, Twittera i Facebooka (i tam ogłosiła odejście od tenisa). W tej dziedzinie na pewno dorównała najlepszym.

Nie kryła przesadnie życia towarzyskiego i uczuciowego, a to temat rozległy. Poszukiwacze znaleźliby w nim wiele pikantnych informacji, wystarczy przejrzeć same nagłówki newsów o burzliwych związkach z hiszpańskim tenisistą Fernando Verdasco, australijskim golfistą Adamem Scottem, zamieszkałym w Monaco bogatym brytyjskim przyjacielem Novaka Djokovicia Markiem Stillitano lub serbskim koszykarzem Ivanem Pauniciem.

Głośny lipcowy ślub w Wenecji ze znanym niemieckim piłkarzem Bastianem Schweinsteigerem, byłym kapitanem reprezentacji, dziś grającym w Manchesterze United, być może zakończył ten barwny rozdział. Na razie związek wygląda dobrze, małżonek w pełni poparł decyzję żony i będzie szczęśliwy, widząc ją częściej w posiadłości za 3,5 mln funtów w angielskim hrabstwie Chesire, gdzie mieszkają w tzw. Złotym Trójkącie, mając po sąsiedzku rezydencje sir Aleksa Fergusona, Louisa van Gaala, Wayne'a Rooneya, Rio Ferdinanda, Davida Beckhama, Cristiano Ronaldo, Erika Cantony i wielu innych sław futbolu z Manchesteru.

W Serbii, która sportowców hołubi i najlepszym urządza w Belgradzie wielotysięczne parady, rodakom na pewno żal, że ich Ana nie będzie błyszczeć na tenisowych salonach. Była lubianą gwiazdą, taką, na której mecze lub przyjęcia urodzinowe przyjeżdżał prezydent, i której za osiągnięcia dziękował premier.

Miejsce Any Ivanović w historii serbskiego sportu z pewnością jest znaczące, dowodem choćby obecność na znaczku pocztowym wydanym przez krajową pocztę już przy okazji igrzysk olimpijskich w Pekinie. Wydano w 2008 roku całą serię tenisową, otworzył ją Novak Djoković, po nim była Ana, następnie Jelena Janković, Nenad Zimonjić i Janko Tipsarević.

Pomysł przyjęto ciepło, ale nie obyło się bez kontrowersji. Od razu zauważono, że Novak dostał na znaczku najwyższy nominał (46 dinarów), Ana była druga (40), znaczki z Janković i Zimonjiciem wyceniono po 30 dinarów, Tipsareviciowi przypisano wartość 20. Pocztowi urzędnicy gęsto się potem tłumaczyli, że kwota nie ma związku ze statusem sportowca, ale nie wszystkim chciało się wierzyć.

Można przypuszczać, że zainteresowanie Aną Ivanović szybko nie zgaśnie, choć dziś trudno odgadnąć, co kryją jej słowa: – Będę ambasadorką sportu i zdrowego życia, będę wykorzystywać nowe szanse w biznesie, zajmę się modą i urodą, będę spełniać kolejne marzenia i mam nadzieję pomagać innym.

Trenerką tenisa nie zostanie, to raczej pewne. Działalności dla UNICEF nie kończy. Niedawno została współwłaścicielką innowacyjnej platformy cyfrowej, której celem jest zapewnienie entuzjastom sportu dostępu do tysięcy wykwalifikowanych trenerów na całym świecie (projekt nazywa się Trainers4Me.com). Jest też nową twarzą Quercus Biasi Foundation, organizacji pomagającej dzieciom żyjącym w skrajnej biedzie. Jeśli to ten kierunek, wciąż warto będzie jej kibicować.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej":

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Plus Minus
„Brat”: Bez znieczulenia
Plus Minus
„Twoja stara w stringach”: Niegrzeczne karteczki
Plus Minus
„Sygnaliści”: Nieoczekiwana zmiana zdania
Plus Minus
„Ta dziewczyna”: Kwestia perspektywy
Plus Minus
Gość „Plusa Minusa” poleca. Hanna Greń: Fascynujące eksperymenty
Materiał Promocyjny
Działamy zgodnie z duchem zrównoważonego rozwoju
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama