Podkrakowskie Zielonki, krajobraz typowy dla przedmieścia dużego miasta. Niedawno wybudowane, zamknięte osiedla domów jednorodzinnych i stojące obok nich dużo starsze domy rodzin mieszkających tu od kilku pokoleń. Dwa światy, które dzieli niemal wszystko: grubość portfela, styl życia, poglądy. I jedna rzecz, która łączy: wszyscy duszą się tym samym powietrzem, które, jak kilka dni temu poinformował Krakowski Alarm Smogowy, zawiera jeszcze większe stężenie szkodliwych pyłów niż to, którym oddychają mieszkańcy Krakowa.
Podobnych miejscowości w Polsce jest wiele. Dotychczas problemy udawało się w nich rozwiązywać osobno. Zły stan dróg? Kupimy sobie lepsze auta. Denerwuje nas ksiądz w miejscowym kościele? Pojedziemy na mszę do miasta. Lokalne przedszkole i podstawówka stoją na niskim poziomie? Wyślemy nasze dzieci do prywatnych szkół. Dlaczego dopiero zagrożenie dla naszego zdrowia i życia może zmusić nas do przypomnienia sobie, że jesteśmy jedną wspólnotą? Nie tylko, że mamy wspólne interesy, ale również, że powinniśmy nawzajem za siebie odpowiadać. Problem smogu to jednak tylko wierzchołek góry lodowej, jaką jest upadek idei dobra wspólnego w Polsce.
W ostatnim czasie podobnych problemów przybywa. Bo czego innego dotyczy spór wokół „lex Szyszko", ustawy pozwalającej właścicielom działek na wycinkę rosnących na niej drzew niezależnie od ich obwodu i wieku, jak nie kwestii granicy między wolnością jednostki a interesem społecznym? W tym przypadku po jednej stronie stoi prawo własności, a po drugiej ochrona przyrody i stan powietrza, który poprawiają pochłaniające zanieczyszczenia drzewa. Konfliktu podobnych wartości doświadczyliśmy również za sprawą tzw. ustawy krajobrazowej, która dawała samorządom wolną rękę w sprawie szpecących miasta reklam, ograniczając w ten sposób swobodę właścicieli do dysponowania powierzchnią swojego budynku.
Konflikt między publicznym i prywatnym przybiera nieraz również groteskowe formy, jak w przypadku „parawaningu", czyli zwyczaju odgradzania „swojej" przestrzeni przy użyciu parawanów.
Może problem z postrzeganiem tego, co wspólne, związany jest z niskim poziomem partycypacji w społeczeństwie obywatelskim, apatią i zniechęceniem wobec polityki, pogardą wobec słabszych i biedniejszych czy nierównomiernym rozwojem poszczególnych regionów Polski? Genezą wszystkich tych zjawisk wydaje się grzech pierworodny III Rzeczpospolitej, jakim było wmówienie Polakom, że ich podstawowym obowiązkiem jest skupienie się na swoim prywatnym życiu i własnym interesie. Pozostawienie sfery publicznej samej sobie.