Pierwsza połowa potwierdziła, że Kolejorz poleciał za koło podbiegunowe z jasnym założeniem - przede wszystkim nie stracić. Piłkarze z Poznania okopali się pod własnym polem karnym, ale nie była to obrona rozpaczliwa. Lech postawił na defensywę głęboko cofniętą, ale ułożoną i konsekwentną.

Goście przyjmowali przeciwników na swojej połowie, wypatrując szansy do kontrataku. Miejscowi przed przerwą oddali na bramkę Filipa Bednarka siedem strzałów, ale żadnego groźnego. Poznaniacy schodzili do szatni bez żadnego uderzenia, choć w polu karnym z rywalami szarpał się Mikael Ishak.

Miejscowi grali szybko i kombinacyjnie, futbol sprawiał im przyjemność. Spodziewaliśmy się tego po zespole, który od 2021 roku wygrał u siebie 14 z 17 meczów pucharowych. Lech mógł budować nadzieję na tym, że rywale ligę wznowią dopiero w kwietniu, a zimą zespół opuściło kilku graczy.

Piłkarze z Poznania dostrzegli to chyba dopiero po przerwie. Była 53. minuta, kiedy Filip Szymczak urwał się na prawym skrzydle i zagrał w pole karne prosto pod nogi Filipa Marchwińskiego, który z kilku metrów uderzył nad bramką - lepszej okazji żaden z zespołów w tym meczu nie miał.

Norwegowie odzyskali kontrolę nad meczem, Lech szukał okazji do akcji zaczepnych, ale gole nie padły. To korzystny wynik dla Kolejorza. Kwestia awansu rozstrzygnie się w Poznaniu, gdzie jesienią przegrywały Karabach, Austria Wiedeń i Villarreal. Trybuny mogą być pełne.