Kiedy Napoli zdobywało ostatnie scudetto, Europa Wschodnia wyzwalała się z żelaznego uścisku komunizmu, a Włosi kończyli przygotowania do organizacji mundialu. Był rok 1990, po boiskach Serie A biegał wielki Diego Maradona, dzisiejszy patron stadionu w Neapolu.
Po odejściu Argentyńczyka Napoli popadło w przeciętność, przeżyło kilka spadków, pojawiły się długi, aż w końcu trzeba było ogłosić bankructwo. Przez dwa lata (2004–2006) zespół błąkał się w trzeciej lidze. Blask przywrócił klubowi dopiero producent filmowy Aurelio De Laurentiis.
Z kina na murawę
Słynący z kontrowersyjnych wypowiedzi jeden z najbardziej charyzmatycznych prezesów we włoskim futbolu rządził Napoli twardą ręką, nie znosił sprzeciwu, ale nie można odmówić mu skuteczności. W ciągu dekady wyciągnął drużynę z piłkarskiego zaścianka i wprowadził z powrotem na salony, także te europejskie.
Czytaj więcej
Mistrz Anglii to kolejny wielki klub po Juventusie Turyn, któremu grożą poważne konsekwencje za łamanie przepisów finansowych – z relegacją z Premier League włącznie.
Stworzył ekipę, do której chcieli przychodzić znani trenerzy (m.in. Rafael Benitez, Carlo Ancelotti) i piłkarskie gwiazdy (Gonzalo Higuain), inwestował w zawodników, których potem sprzedawał z dużym zyskiem (Edinson Cavani, Jorginho, Kalidou Koulibaly).
– Przejąłem Napoli, gdy było w stanie upadłości. Nie wiedziałem wtedy nic o futbolu. Zawsze patrzyłem na niego przez pryzmat mediów i kina. Zaoferowałem 32 miliony na poprawę sytuacji finansowej klubu, który nie miał nic: stracił nazwę, były problemy z zawodnikami. Jedyne, co kupiłem, to możliwość startu od zera. Kino było dla mnie ważną szkołą i dzięki dyscyplinie w ciągu zaledwie kilku lat udało nam się wspiąć na szczyt. Już w Serie B mieliśmy dodatni bilans finansowy. To prawdziwa duma, jeśli weźmiemy pod uwagę, że tylko takie kluby, jak Arsenal Londyn i Bayern Monachium, mogły pochwalić się zyskiem – opowiadał De Laurentiis w jednym z wywiadów.
Czytaj więcej
Po zwycięstwie 3:0 nad Sevillą Katalończycy mają już osiem punktów przewagi nad Królewskimi. Robert Lewandowski bez gola.
Szef Napoli przyznawał, że pamięta jeszcze czasy Maradony, gdy zespół dominował we Włoszech. I dodawał, że nie widzi powodu, dla którego nie miałby liczyć się także w Europie. – Neapol nie jest gorszy piłkarsko, a przede wszystkim kulturowo od Liverpoolu czy Manchesteru – przekonywał.
Jak pendolino
Dziś De Laurentiis triumfuje. Napoli nie tylko bije się o scudetto, ale przeszło też w imponującym stylu przez fazę grupową Champions League.
13 punktów przewagi w Serie A nad Interem to solidna podstawa, by wierzyć, że oczekiwanie na tytuł wreszcie dobiegnie końca, bo choć rozgrywki przekroczyły dopiero półmetek (pozostało jeszcze 17 kolejek), Napoli mknie do mety niczym pendolino.
Oczywiście nawet w tej sprawnie funkcjonującej maszynie może dojść w którymś momencie do usterek, ale na razie to konkurencja – Inter, Roma czy broniący tytułu Milan – gubi punkty. A Napoli przegrało dotąd tylko trzy mecze – jeden w Serie A (z Interem), jeden w Pucharze Włoch (z Cremonese po rzutach karnych) i jeden w Lidze Mistrzów (z Liverpoolem), gdy miało już pewny awans.
Jesień należała do nich. We wrześniu i październiku odnieśli 13 zwycięstw z rzędu, a prawdziwym popisem były pucharowe spotkania z Liverpoolem (4:1) oraz Ajaksem Amsterdam (6:1 i 4:2). Po pierwszym z nich zawodnikiem meczu wybrano Piotra Zielińskiego, który zdobył dwie bramki i miał asystę.
Polski pomocnik rozgrywa fantastyczny sezon, w Neapolu czuje się świetnie, jest tu od 2016 roku, ale niewykluczone, że odzyskanie dla klubu scudetto będzie jego pożegnalną misją. Zdaniem portalu tuttomercatoweb.com rozbieżności finansowe są zbyt duże, by strony doszły do porozumienia i przedłużono kontrakt obowiązujący do czerwca 2024 roku. Latem Napoli może mieć więc ostatnią okazję, by na Zielińskim zarobić.
Czytaj więcej
Brazylijski obrońca Dani Alves jeszcze dwa miesiące temu grał na mistrzostwach świata w Katarze, a teraz kopie piłkę z więźniami. Został przez kobietę oskarżony o przestępstwo seksualne.
Także latem władze klubu będą musiały zdecydować, czy wykupić wypożyczonego z Sampdorii Genua Bartosza Bereszyńskiego. Polski bohater mundialu w Katarze został sprowadzony jako zmiennik reprezentanta Włoch Giovanniego Di Lorenzo i na razie wystąpił tylko w Pucharze Włoch. W kadrze zespołu jest jeszcze Hubert Idasiak, młody bramkarz wciąż czekający na debiut. Żadnego z trójki Polaków nie było jeszcze na świecie, kiedy Neapol fetował ostatni tytuł.
Napoli było najskuteczniejszą ekipą w fazie grupowej Champions League i zostało pierwszą włoską drużyną, która strzeliła 20 goli w tej rundzie. Trenerowi Luciano Spallettiemu udało się znaleźć równowagę między defensywą i ofensywą. Stworzył zespół solidny w obronie i błyskotliwy w ataku. – Gramy o pełną pulę. Chcemy atakować w każdym meczu i zrobić coś dla kibiców, którzy darzą nas niezwykłą miłością – mówi Spalletti.
Skórka od banana
Kibice to rzeczywiście ogromny atut Napoli. Ich doping jest na tyle głośny i żywiołowy, że zdarzały się mecze, podczas których sejsmografy rejestrowały wstrząsy.
– Kiedy usłyszałem ten krzyk po raz pierwszy, trzęsły mi się nogi. Właśnie tam zrozumiałem, że dla tych ludzi to nie jest tylko zespół, to jest miłość – jak ta między matką a synem. To był jedyny przypadek, gdy po porażce zostałem na boisku tylko po to, by podziwiać widowisko na trybunach – wspominał Yaya Toure swój przyjazd z Barceloną do Neapolu na mecz Ligi Mistrzów.
czeka Napoli na mistrzostwo Włoch
Teraz o sile włoskich gardeł przekonają się piłkarze Eintrachtu Frankfurt, gdy 15 marca przylecą do Neapolu na rewanż w 1/8 finału (pierwsze spotkanie 21 lutego w Niemczech). Drużyna Polaków będzie faworytem, ale Spalletti przestrzega przed nadmiernym optymizmem.
– Każdy mecz to potencjalnie skórka od banana, na której można się poślizgnąć. Musimy o tym pamiętać – zaznacza trener Napoli. Ale w mieście na razie panuje futbolowy karnawał. Wszyscy mają nadzieję, że zabawa będzie trwała co najmniej do czerwca.