Prawie 14 miesięcy mija od chwili, gdy liczna grupa posłów złożyła do Trybunału Konstytucyjnego wniosek o ocenę zgodności z Konstytucją RP dopuszczalności dokonywania tzw. aborcji eugenicznej. Pomimo że jest to dla mnie zagadnienie ważne, albowiem w kwestii ochrony życia mam poglądy jednoznaczne, uważam za niewłaściwe czynienie nacisków na Trybunał Konstytucyjny, aby w przedłożonej mu sprawie zajął jakieś konkretne, takie, a nie inne, stanowisko. Jest bowiem sprawą Trybunału, jakie wyda rozstrzygnięcie. Natomiast – tak stanowczo uważam – nie jest sprawą Trybunału to, czy się sprawą zajmie, a do pewnego stopnia nie jest nią również kwestia, kiedy to nastąpi.
Czytaj także: Zbigniew Ziobro: aborcja niezgodna z Konstytucją
Ponad roczny zastój postępowania niepokoi i skłania do wyrażenia krytycznej opinii. Nie wykluczam (nie mam tu żadnej wiedzy, a jedynie mogę snuć domysły), że być może pani prezes Julia Przyłębska zwleka z wyznaczeniem rozprawy, kierując się ideą maksymalnej ochrony życia nienarodzonych. Można wszak żywić obawę, że ewentualne uznanie dopuszczalności aborcji eugenicznej za niezgodną z konstytucją źle przyczyni się nienarodzonym. Może bowiem wywołać protesty zwolenników aborcji, którzy wykorzystają ten temat w obu tegorocznych kampaniach przedwyborczych. Gdyby wynik wyborów parlamentarnych okazał się zbliżony do samorządowych wyborów w Warszawie lub w Poznaniu, to obecna opozycja mogłaby zechcieć zapłacić swej radykalnie usposobionej lewicowej części haracz za koalicyjną wierność w formie realizacji pomysłu wprowadzenia do polskiego prawa tzw. aborcji na życzenie. Tego nie da się wykluczyć. Bo to wcale nie jest wykluczone. I być może tego rodzaju obawa leży u podstaw pasywności prezes TK... Oczywiście, może zdarzyć się też tak, że cierpliwość straci i wyjdzie na ulice, wyrażając protest twardy prawicowy elektorat opowiadający się za maksymalną prawną ochroną życia.
Można też domyślać się, że odwlekanie rozpatrzenia wniosku wynika nie tylko z troski o nienarodzonych, ale też z chęci zaoszczędzenia kłopotliwej sytuacji koalicji rządzącej. W jej ramach poglądy na temat ochrony życia są dość jednolite, ale zwłaszcza w kręgach kierowniczych koalicji idea przeprowadzania zmian legislacyjnych w ogóle, a w okresie wyborczym w szczególności, nie wywołuje entuzjazmu.
Rozmaitych hipotez wyjaśniających konsekwentnie pasywną postawę Julii Przyłębskiej można sformułować jeszcze bardzo wiele. Nie ma to jednak sensu. Społeczne i polityczne aspekty prawnej ochrony życia dzieci nienarodzonych, w szczególności wskazane i podobne do nich kalkulacje, powinny być przedmiotem głębokiego namysłu tych, którzy problematykę aborcyjną przedkładają pod publiczną debatę. Rozumiem, że posłowie przed wystąpieniem z wnioskiem do Trybunału (podobnie do komitetów, które niegdyś składały obywatelskie projekty ustaw) rozważyli wszystkie za i przeciw. Czy ich krok dobrze przysłuży się nienarodzonym, to pokaże przyszłość. Natomiast prezes TK nie jest w moim przekonaniu od tego, by uzależniać rozpatrzenie sprawy od tego rodzaju kryteriów. Z natury każdego sądu wypływa prosty przekaz, że skoro sprawa wpłynęła, to należy ją rozpatrzyć. Z zakłopotaniem wskażę na argumenty za tą, mało odkrywczą, bo oczywistą, tezą.