Wybudzanie chorych ze śpiączki to wielki ogólnopolski problem, który dopiero teraz zyskuje zrozumienie u tych, którzy decydują o podziale środków na leczenie i rehabilitację Polaków. Oddział prof. Wojciecha Maksymowicza otrzymuje niespełna 2 mln zł rocznie. Trudno związać koniec z końcem.
Leczeniem i rehabilitacją dzieci w śpiączce zajmuje się klinika Budzik znanej aktorki Ewy Błaszczak w Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie. Dzięki temu – według prof. Wojciecha Maksymowicza – zapotrzebowanie na pomoc tym dzieciakom z całej Polski jest zaspokojone.
Z rehabilitacją dorosłych jest znacznie gorzej. W Polsce potrzeba od pięciu do siedmiu specjalistycznych ośrodków. Dlatego minister Zbigniew Ziobro zdecydował o przeznaczeniu 40 mln zł z Funduszu Sprawiedliwości na powstanie w Warszawie kliniki Budzik dla dorosłych. Ofiary m.in. wypadków drogowych będą miały możliwość rehabilitacji.
Wszystko za składkę
Zgodnie z konstytucją określony ustawowo koszyk świadczeń gwarantowanych, czyli usług medycznych przysługujących bezpłatnie każdemu ubezpieczonemu, powinien przysługiwać także tym, którzy znajdują się w śpiączce, np. po wypadku komunikacyjnym czy skoku do wody. Problem w tym, że wspomniany koszyk wypełniony jest prawie wszystkimi świadczeniami zdrowotnymi (tak zwany koszyk negatywny zawierał i zawiera niewiele pozycji). Wniosek z tego jest taki, że bezpłatnie przysługują nam prawie wszystkie procedury medyczne, a w rzeczywistości okazuje się, że to fikcja. Szczególnie przed wyborami pacjenci dostawali jakieś bonusy. A to leki za złotówkę za rządów SLD, a to darmowe leki dla seniorów po 75. roku życia za rządów PiS. O wartość tych medykamentów radzę zapytać farmaceutów w aptekach.
Fikcyjny solidaryzm
Solidaryzm społeczny, naczelna zasada naszego systemu ubezpieczeniowego, polega z grubsza na tym, że składka zdrowotna lepiej zarabiających finansuje leczenie gorzej uposażonych. W praktyce jednak ci dobrze zarabiający leczą się prywatnie, bo w obawie przed utratą pracy nie mogą sobie pozwolić na stanie w długich kolejkach. Płacą więc podwójnie. Ci, których na to nie stać, czekają pokornie na to, aż np. prof. Wojciech Maksymowicz stworzy jeszcze sześć dodatkowych miejsc na swoim oddziale. Niektórzy mogą tego nie doczekać, bo po prostu umrą.
– A co z tym wspólnego ma solidaryzm społeczny? – można zapytać. Otóż ma. Ochrona zdrowia ciągle potrzebuje coraz większych środków. Drożeją nowe technologie medyczne i leki innowacyjne, a płace personelu medycznego rosną. Nie wszyscy ubezpieczeni są traktowani sprawiedliwie. Są równi i równiejsi. Jeszcze kilka lat temu najlepiej mieli bogaci rolnicy. Nawet ci, którzy uprawiali 100 hektarów gruntów, nie płacili w ogóle składki zdrowotnej! Obecnie za prowadzących małe gospodarstwa (do 6 ha) płaci ją KRUS. Rolnicy z gospodarstwami od 6 ha wzwyż płacą składkę w wysokości 1 zł od każdego hektara za siebie i każdego domownika. Podobnie jest z mundurowymi, sędziami czy prokuratorami, którzy nie płacą składek. System nie jest więc spójny, a taki być powinien. O jakim więc solidaryzmie społecznym mówimy? Fikcyjnym?