Może nie wszyscy wiedzą, że w większości warszawskich sądów, adwokat udając się na rozprawę, musi przy wejściu podać pracownikom ochrony sygnaturę akt sprawy, godzinę rozpoczęcia i swoje nazwisko. Prokurator biorący udział w tym samym posiedzeniu wchodzi jedynie okazując legitymacje służbową, Logiczne, przecież przychodzi do pracy. Prokuratora i obrońcę łączy tylko obowiązek zakrywania nosa oraz ust oraz poddania się sprawdzeniu temperatury ciała.
Sprawdzenie temperatury trwa sekundę.
60 razy dłużej trwają natomiast adwokackie wyjaśnienia odnośnie do sygnatury akt oraz godziny rozpoczęcia sprawy i szukanie stosownej wokandy wśród kilkunastu spoczywających na ochroniarskim stole. Bez odnalezienia tej właściwej nie wejdziemy do sądu. Sytuacja komplikuje się, gdy działamy jako substytut albo ustanowiono nas „za pięć dwunasta", a nasze nazwisko na wokandzie nie widnieje. Formalnie nie jesteśmy przecież uczestnikiem ani stroną procesu.
Minuta tłumaczenia i szukania, to pozornie krótko, wyobraźmy sobie jednak, co się dzieje u wejścia do sadu o godzinie 9.00. Sytuacja może jeszcze bardziej skomplikować, gdy bronimy w sprawie, w której na ławie oskarżonych zasiadają dajmy na to 34 osoby.
Czy ktoś pomyślał, co będzie, gdy 34 obrońców i może nawet tyluż podsądnych stawi się jednocześnie na tę sama godzinę u wejścia do sądu? Łatwo policzyć. Na rozprawę wyznaczoną na 10.00 trzeba będzie przyjść około 8.50, a więc z wyprzedzeniem prawie jak na samolot.