PiS partią na zawsze mniejszościową?

Pytanie o przyszłość PiS to pytanie o jakość przywództwa. Tyle że pada ono w warunkach deficytu kandydatur – pisze publicysta „Rzeczpospolitej"

Aktualizacja: 11.10.2011 20:23 Publikacja: 11.10.2011 20:11

Piotr Zaremba

Piotr Zaremba

Foto: Fotorzepa, Rob Robert Gardziński

Przypomnienie, że mamy w Polsce system społeczno-politycznej nierównowagi, wywołuje furię mainstreamowych komentatorów. Następuje wtedy natychmiast nerwowe licytowanie się tytułami gazet i nazwami telewizyjnych stacji mające dowieść, że przeciwnie – mamy do czynienia ze stanem symetrii. A przecież taka nierównowaga występowała w wielu systemach jak najbardziej demokratycznych i wolnorynkowych. To nie ocena, to opis.

Potęga nierównowagi

Oczywiście, w tej furii, na ogół manifestowanej niemądrze, bo kpinami i inwektywami, jest racjonalne jądro. Po pierwsze, nawet jeśli uznać, że stan nierównowagi jest skutkiem naturalnych społecznych procesów (co w patologicznej polskiej wersji transformacji nie jest oczywiste), nie służy on zdrowiu i przejrzystości demokracji. Dla opozycji argument, że może ona wprowadzić odmianę w zdominowane przez jedną grupę ludzi życie publiczne, bywa dodatkową deską ratunku.

Po drugie, można dominować w lepszym lub gorszym stylu. Zwolennicy Platformy Obywatelskiej, choćby komentatorzy "Gazety Wyborczej", otwarcie dziękowali Tomaszowi Lisowi, moderatorowi debat w publicznej telewizji, za to, że "rozszczelnił maskę" nielubianego przez nich polityka. To tak jakby po meczu jedna z drużyn złożyła podziękowania za pomoc... sędziemu.

Po trzecie wreszcie, rozprawianie o nierównowadze bywa odbierane jako próba usprawiedliwiania głównej partii opozycyjnej. Tak naturalnie bywa, ale tak być nie musi. Zjawiska społeczne rzadko kiedy miewają jedną przyczynę. Z chórem mediów, a tak naprawdę – z całym systemem społecznej presji wykluczającej pewne formacje i poglądy poza nawias, można walczyć lepiej lub gorzej. Ale niezauważanie takiego systemu to przejaw naiwności albo cynizmu.

Nie ulega wątpliwości, że zwłaszcza w ostatnim tygodniu w nieźle prowadzoną kampanię PiS wkradły się błędy. Wyznawcy prezesa wskazują na rolę medialnych nagonek i mają sporo racji. Tyle że nikt nie zmuszał Jarosława Kaczyńskiego do wydawania książki ze złośliwymi charakterystykami rozmaitych postaci – zwłaszcza gdy przez wiele tygodni próbowano dla niego wymyślić inny wizerunek. A jest i bardziej zasadnicze pytanie: czy pisowska strategia żonglowania wizerunkami nie stała się zbyt toporna. Czy Kaczyński sam nie daje broni do ręki tym, którzy zamiast debatować o stanie kraju, usiłują rozmawiać tylko o tym, czy lider opozycji się zmienił, czy nie.

Zarazem dziesięciopunktowa przewaga jest za duża, żeby ją tłumaczyć tylko jedną czy drugą wpadką. PiS jest skazany na refleksję o swoich wyborczych technologiach. Ale też kwestia jest głębsza. Trzeba spytać, czym jest dzisiaj ta partia. Do kogo kieruje swój przekaz?

Porzucona IV RP

Już w latach 90., a w szczególności w ostatnich dziesięciu Kaczyński kładł nacisk na takie zagrożenia jak korupcja, przestępczość, w szerszym sensie nierówność wobec prawa czy brak transparentności demokratycznych i rynkowych procedur. Był to program ogólnonarodowy, adresowany do różnych środowisk, nawet jeśli inne jego elementy (antykomunizm, umiarkowany tradycjonalizm) tę bazę zawężały. Pomysły gospodarcze pełniły za to rolę pomocniczą. Dlatego tak łatwo zaakceptował jeszcze jako prezes PC taktykę odwoływania się do socjalnych, na przykład związkowych roszczeń. Ale dlatego równie łatwo kupił w latach 2005 – 2007 liberalną praktykę Zyty Gilowskiej.

Jednak wojna najróżniejszych grup i instytucji z rządami PiS bardzo ograniczyła możliwość posługiwania się tym programem. Kaczyński swojej wiary w silne, walczące z patologiami państwo nie zmienił, ale uznał, że opiniotwórcze elity skutecznie Polakom tę wizję obrzydziły. Rozmaite zdarzenia zdawały się tę diagnozę potwierdzać. Na przykład na niedawny wywiad Mariusza Kamińskiego dla "Uważam Rze", przypominający o śledztwach, którym ukręciła łeb prokuratura, Polacy mieli zareagować spadkiem poparcia dla PiS w sondażach. Może reagowano na to nawet zbytnim przeczuleniem, ale stąd rezygnacja z hasła IV RP, a w dużej mierze i z samej tematyki.

To nastawienie elit przybierało skądinąd postać groteski. Oto dziennikarz "Wyborczej", komentując przypadek samopodpalenia się sfrustrowanego skarbowego urzędnika, nazwał go terrorystą. Skarcony także przez redakcyjnych kolegów, zmienił ton. Zarzucił nieszczęśnikowi, że jego diagnoza zawarta w oskarżeniach pod adresem konkretnych instytucji zbytnio pokrywa się z diagnozami "skrajnej prawicy". Tak oto mówienie o korupcji stało się "prawicowe". Choć w 2003 roku Adam Michnik przyznał Kaczyńskim rację – korupcja miała być realnym i groźnym zjawiskiem.

Druga skóra

Szukając nowych tematów kampanii, PiS sięgnął po ogólne poczucie niezadowolenia z sytuacji społeczno-gospodarczej. Odwołał się do przekonania, że obiecująca cztery lata temu najbardziej kompetentną wersję modernizacji, PO okazała się w najlepszym razie średnia w spełnianiu swoich, sprzecznych zapowiedzi.

Ale pomińmy już nawet fakt, że sam PiS nie przedstawił spójnego programu, jawiąc się chwilami jako partia obiecująca jednym tchem wysokie wydatki i raczej niskie podatki. Przede wszystkim trafił na stan wciąż trwającego, nawet jeśli nadwerężonego, zadowolenia Polaków z własnego życia, pomimo symptomów nadciągającego kryzysu. Mamy na to trochę dowodów, z pogłębionymi badaniami zespołu profesora Janusza Czapińskiego na czele.

Trafiając ze swoim alarmistycznym tonem częściowo w próżnię, PiS dał się już nie po raz pierwszy sprowadzić do reprezentacji dwóch podstawowych grup. Tradycyjnych patriotów i katolików. Oraz mieszkańców biedniejszych regionów, którzy kontestują to przywołane przed chwilą poczucie zadowolenia, bo czują się po części wykluczeni. Są to z natury rzeczy grupy mniejszościowe. Zwłaszcza że nie wszyscy konserwatywni katolicy muszą na przykład podzielać międzynarodowe diagnozy Kaczyńskiego czy jego wcześniejszy rewolucyjny styl i język. A wielu ludzi biedniejszych, w warunkach dość szczelnej osłony medialnej, będzie się raczej chronić pod skrzydła rządu. Takie dodatkowe przeszkody można mnożyć.

Podczas ostatniej kampanii PiS próbował wychodzić poza te opłotki. Mało mówił o Smoleńsku, traktując ten temat raczej jako swoisty kod dla wtajemniczonych. Umiarkowanie sięgał po tematykę światopoglądową. Usiłował odwoływać się do aspiracji szerszych grup, na przykład zaniepokojonej o swoją przyszłość młodzieży. To wszystko nie przyniosło jednak oszałamiających rezultatów. Po części z powodu owej osłony medialnej. Ale i dlatego, że była to jakby druga skóra naciągnięta śpiesznie na potrzeby kampanii.

Ile razy utwardzać?

Pytanie o przyszłość PiS to pytanie o jakość przywództwa. Tyle że pada ono w warunkach deficytu kandydatur. Zgłaszający się ukradkiem na sprawniejszego lidera Zbigniew Ziobro nie tylko nie gwarantuje nawet tego, że uniknie typowych dla Kaczyńskiego wpadek. Przede wszystkim nie widać u niego pomysłu na wyjście poza schematy wytyczane przez patriotyczne manifestacje, Radio Maryja i wiejskie dożynki. Więcej nawet, pomimo całego swojego osobistego pragmatyzmu jest on dziś bardziej niszowy niż Kaczyński.

Reprezentowanie przywołanych przed chwilą grup nie jest samo w sobie niczym złym, one mają do tego prawo. Widać też, że gdy politycy prawicy próbują zbyt śpiesznie zamienić naklejaną im przez mainstreamowców etykietkę "obciachu" na sztandar centrowości i technokratyzmu, kończy się to porażką – to przykład PJN. Ale dla liderów PiS wyjście poza owe mityczne 30 procent to kwestia ich realnego wpływu na rzeczywistość. Ileż razy można utwardzać utwardzony już na wszelkie sposoby żelazny elektorat?

Wiemy, że do tej pory reakcją prezesa na kolejne porażki było właśnie utwardzanie – własnego przekazu i partii. Otaczający go politycy mu przytakują, a doradzający mu intelektualiści są wyłącznie moralistami odrzucającymi de facto realną politykę. Sięgnie więc po ulubione tematy partyjnych radykałów, a za dwa – trzy lata znów będzie szukał "pełnej oferty". Już dziś ma w teorii do dyspozycji niezły klub, który mógłby mu pomóc w szukaniu więzi z innymi grupami społecznymi, ale trudno mieć pewność, czy z tej sposobności skorzysta. W takiej sytuacji mniejszościowy status PiS, wyrażającego bardziej zresztą emocje niż interesy przywołanych przed chwilą środowisk, będzie przesądzony.

Drugi Budapeszt?

A przecież przed PiS może ostatnia okazja. Obecny układ się domyka, jak przekonująco pokazał Michał Karnowski. PO w jakiejś mierze zwasalizowała całą scenę polityczną poza PiS. Łącznie z rozwichrzonym, ale trzymanym na uwięzi systemem wzajemnych szantaży Palikotem.

Ta integracja potężnego, liberalno-lewicowego obozu władzy z jednej strony zwiększa ryzyko uszczelniania rozmaitych, zwłaszcza medialnych osłon, ale z drugiej ułatwia kontestację. To w teorii wręcz klucz do tak zwanego węgierskiego wariantu. I nawet o niespójności programu kandydatów do totalnej zmiany warty tak bardzo bym się nie martwił. Czasem sama wymiana ludzi u steru jest po części programem.

Za to wcale nie ma pewności, czy ta sposobność zostanie wyzyskana. Nawet w warunkach narastających społecznych frustracji mogą one znaleźć inne ujście. Dzisiejszy PiS to wciąż wdzięczny przedmiot sztuczek rządowych marketingowców. Właśnie dlatego, że skazany na rolę strukturalnej mniejszości w zmieniającym się społeczeństwie.

Przypomnienie, że mamy w Polsce system społeczno-politycznej nierównowagi, wywołuje furię mainstreamowych komentatorów. Następuje wtedy natychmiast nerwowe licytowanie się tytułami gazet i nazwami telewizyjnych stacji mające dowieść, że przeciwnie – mamy do czynienia ze stanem symetrii. A przecież taka nierównowaga występowała w wielu systemach jak najbardziej demokratycznych i wolnorynkowych. To nie ocena, to opis.

Potęga nierównowagi

Pozostało 96% artykułu
Opinie Prawne
Mirosław Wróblewski: Ochrona prywatności i danych osobowych jako prawo człowieka
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Święczkowski nie zmieni TK, ale będzie bardziej subtelny niż Przyłębska
Opinie Prawne
Ewa Szadkowska: Biznes umie liczyć, niech liczy na siebie
Opinie Prawne
Michał Romanowski: Opcja zerowa wobec neosędziów to początek końca wartości
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Komisja Wenecka broni sędziów Trybunału Konstytucyjnego