Przypomnienie, że mamy w Polsce system społeczno-politycznej nierównowagi, wywołuje furię mainstreamowych komentatorów. Następuje wtedy natychmiast nerwowe licytowanie się tytułami gazet i nazwami telewizyjnych stacji mające dowieść, że przeciwnie – mamy do czynienia ze stanem symetrii. A przecież taka nierównowaga występowała w wielu systemach jak najbardziej demokratycznych i wolnorynkowych. To nie ocena, to opis.
Potęga nierównowagi
Oczywiście, w tej furii, na ogół manifestowanej niemądrze, bo kpinami i inwektywami, jest racjonalne jądro. Po pierwsze, nawet jeśli uznać, że stan nierównowagi jest skutkiem naturalnych społecznych procesów (co w patologicznej polskiej wersji transformacji nie jest oczywiste), nie służy on zdrowiu i przejrzystości demokracji. Dla opozycji argument, że może ona wprowadzić odmianę w zdominowane przez jedną grupę ludzi życie publiczne, bywa dodatkową deską ratunku.
Po drugie, można dominować w lepszym lub gorszym stylu. Zwolennicy Platformy Obywatelskiej, choćby komentatorzy "Gazety Wyborczej", otwarcie dziękowali Tomaszowi Lisowi, moderatorowi debat w publicznej telewizji, za to, że "rozszczelnił maskę" nielubianego przez nich polityka. To tak jakby po meczu jedna z drużyn złożyła podziękowania za pomoc... sędziemu.
Po trzecie wreszcie, rozprawianie o nierównowadze bywa odbierane jako próba usprawiedliwiania głównej partii opozycyjnej. Tak naturalnie bywa, ale tak być nie musi. Zjawiska społeczne rzadko kiedy miewają jedną przyczynę. Z chórem mediów, a tak naprawdę – z całym systemem społecznej presji wykluczającej pewne formacje i poglądy poza nawias, można walczyć lepiej lub gorzej. Ale niezauważanie takiego systemu to przejaw naiwności albo cynizmu.
Nie ulega wątpliwości, że zwłaszcza w ostatnim tygodniu w nieźle prowadzoną kampanię PiS wkradły się błędy. Wyznawcy prezesa wskazują na rolę medialnych nagonek i mają sporo racji. Tyle że nikt nie zmuszał Jarosława Kaczyńskiego do wydawania książki ze złośliwymi charakterystykami rozmaitych postaci – zwłaszcza gdy przez wiele tygodni próbowano dla niego wymyślić inny wizerunek. A jest i bardziej zasadnicze pytanie: czy pisowska strategia żonglowania wizerunkami nie stała się zbyt toporna. Czy Kaczyński sam nie daje broni do ręki tym, którzy zamiast debatować o stanie kraju, usiłują rozmawiać tylko o tym, czy lider opozycji się zmienił, czy nie.