W ubiegłym roku z art. 212 kodeksu karnego (karanie za pomówienia) zostało skazanych ok. 150 osób. To obiektywnie niedużo. Helsińska Fundacja Praw Człowieka mimo to rozpoczęła kolejną akcję na rzecz usunięcia kontrowersyjnego przepisu, który mimo wielu deklaracji politycznych nie został zlikwidowany ani złagodzony.
Wiele środowisk, zwłaszcza dziennikarskich, wzięło ten pomysł na sztandary, często bezrefleksyjne, operując sloganem o zagrożeniach dla wolności słowa czy tłumieniu krytyki. Bo nawet gdy dziennikarz nie zostanie skazany, żyje z art. 212, jak z pistoletem przy głowie.
Czy naprawdę jest się o co bić? Czy osoba nierzetelna, która wyrządziła komuś krzywdę, tylko z racji tego, że pracuje w mediach, powinna być zwolniona z odpowiedzialności?
Słowa potrafią zabić, a ostre i fałszywe bywają bardziej bolesne niż cios nożem. Nieprawdziwa informacja może oznaczać śmierć cywilną, koniec kariery, totalny ostracyzm. Przeciętny Kowalski, pomówiony czy oskarżony, nie ma szans na obronę w starciu z orężem medialnym, bo jego głos nie będzie słyszalny albo nikogo nie zainteresuje.
Pamiętam głośną przed kilkoma miesiącami sprawę pewnej kobiety, nagranej przez byłego męża, jak w emocjach groziła swojemu dziecku. O sprawie zrobiło się głośno w mediach, całymi godzinami w programach debatowały niezliczone autorytety, tzw. dyżurni eksperci, analizując drastyczny przypadek wyrodnej matki.