Przeregulowanie rynku prowadzi do patologii, zawyżonych cen, słabego dopływu świeżej krwi do zawodów i braku konkurencji. – Niech o tym, kto jest np. pośrednikiem nieruchomości, decyduje rynek, a nie urzędnicy, ustawy i zorganizowane lobby – przekonuje Jarosław Gowin.

Zdumiewające, jak długo trzeba było czekać, by ta oczywista prawda stała się oficjalnym stanowiskiem rządu, który to powinien przecież działać w interesie ogółu. Może działo się tak dlatego, że gmach w Al. Ujazdowskich w Warszawie czekał na człowieka, który – jak to określił premier Tusk – ma "pozytywną szajbę na deregulację".

Tyle słodyczy. Teraz łyżka dziegciu. Ileż to razy słyszeliśmy już (zwłaszcza w wykonaniu rządu Donalda Tuska) o pakietach deregulacyjnych, ułatwieniach dla przedsiębiorców, ofensywach legislacyjnych czy działaniach na rzecz rynku i wolności. I co z tego wyszło? Jak na razie to wyższe podatki, mocniejsze dociskanie obywateli i firm wyższymi składkami ZUS i bierne zarządzanie państwem. W rankingach prowadzenia działalności gospodarczej Polska wciąż plasuje się za Rwandą, Trynidadem i Tobago czy Jamajką.

Obawiam się, że tym razem może się skończyć podobnie. Z ambitnego planu zmian w toku konsultacji, poprawek, uwzględnienia "słusznych uwag" zostanie kikut.

"Rzeczpospolita" będzie się bacznie przyglądać temu, jaka wersja ustawy ostatecznie wyjdzie z Sejmu. Ważne też, aby minister Gowin nie uległ teraz presji działających we własnym interesie lobbystów lamentujących: "świat się zawali, gdy pojawią się nielicencjonowani przewodnicy turystyczni, taksówkarze itp.". A niech się pojawią! Rynek sobie z tym poradzi.