Interpretacje ustaleń unijnego szczytu są rozbieżne. Według szefowej Komisji Europejskiej Ursuli von der Leyen wypłata miliardów z unijnego funduszu odbudowy, który ma ułatwić przezwyciężenie kryzysu, została jeszcze silniej niż dotąd powiązana z przestrzeganiem przez państwa członkowskie zasady praworządności, bo gdy przyjdzie do decydowania o odbieraniu czy choćby zamrażaniu funduszy, głos zabiorą ministrowie w Radzie UE. Tymczasem premierzy Polski i Węgier twierdzą, że powiązania nie ma, bo głos będzie tu miała także Rada Europejska, gdzie decyzja musi być jednomyślna, a taka nie będzie, skoro Polska z Węgrami może ją zawetować.
Kluczowe wydaje się tu rozumienie punktów 22 i 23 obszernej, 68-stronicowej konkluzji szczytu, w której zapisano, że przestrzeganie praworządności jest powiązane z wypłatami unijnych funduszy, że decyzje o ich ewentualnym obcinaniu będą zapadać większością kwalifikowaną na poziomie ministrów państw UE oraz że „Rada Europejska wkrótce powróci do tej kwestii". Pytanie, czy wróci, zanim ministrowie będą decydować o obcinaniu funduszy, czy już po takiej ewentualnej decyzji. Interpretując to zdanie i jego kontekst, wielu naukowców zdobędzie tytuł profesorski. Jest też ono znakomitym pretekstem do tego, by każda ze stron otrąbiła zwycięstwo.
Ale w dłuższej perspektywie widać, że coś się zmienia i tendencja tych zmian jest taka, by zacząć egzekwować trzymanie się przez państwa członkowskie fundamentalnych zasad stanowiących o jedności Unii Europejskiej.
I znamienne w tym kontekście, że rząd w Warszawie tak bardzo podkreśla, że związku między pieniędzmi z Brukseli a praworządnością nie ma. Bo on jednak jest.
Ale to trudny związek: nie tak efektywny, jak chciałaby Komisja Europejska, lecz zarazem nie tak słaby, jak by go widziały polskie władze.