Dzięki temu ich zatrudnienie mniej kosztuje, a do kieszeni pracownika trafia więcej pieniędzy. Przedsiębiorcy chwytali się więc różnych sposobów, łączyli np. działalność gospodarczą ze skręcaniem długopisów itp.

Już kilka lat temu system rozliczeń z ZUS został więc uszczelniony. Życie spłatało jednak psikusa. Okazało się,  że przedsiębiorcy znaleźli kolejny sposób: podpisują dwie umowy zlecenia z pracownikiem: jedna na minimalną kwotę – ta jest objęta składkami na ZUS, i drugą – na kwotę nielimitowaną, zwykle wysoką (od tej składek już nie ma).

Niepowodzenie w zaklinaniu rzeczywistości skłoniło Ministerstwo Pracy do szukania innych rozwiązań. Skoro świat nie zechciał się nagiąć do prognoz w tabelkach, trzeba było nagiąć się do świata. Lepiej mieć dychę w kieszeni niż stówę w pamięci. Od 2015 roku (a nie – jak pierwotnie zakładano – od 2014 r.) składka do ZUS odprowadzana więc będzie od wszystkich zleceń o wartości równej minimalnej płacy. Nieoskładkowana ma być jedynie nadwyżka.

Jakby tego było mało, ZUS postanowił to, czego nie uda się uskubać na ochroniarzach – odbić sobie tam, gdzie tłusto jadają, czyli na członkach rad nadzorczych. Ich diety będą w całości oskładkowane. No i słusznie, bo jak mawiają, zanim gruby schudnie, chudy sczeźnie. Trudno też oczekiwać, by społeczeństwo rozpaczało nad niedolą suto opłacanych decydentów o nienormowanym czasie pracy i często wątpliwych kompetencjach. Gdy dieta członków rad nadzorczych ciut mniej obfita będzie, to i na zdrowie może im wyjdzie. W dodatku jeszcze miejsca w owych radach nadzorczych bywają politycznymi nadaniami dla wasali, co stawiali się wiernie na wezwanie partyjnego suwerena. A jako że posada nie jest pracą, nikt nie oczekuje od obdarowanych wysiłku. Wystarczy, by nie przeszkadzali.

Wyszło więc na to, że wprowadzono pierwszą opłatę od trutni. Skoro miodu z tego nie utoczysz, niech będzie chociaż kasa.