Jednak już pierwsze kontrole, pod którymi podpisał się nowy prezes NIK, pokazały, że nie boi się on ostro krytykować działań rządu, którego do niedawna był ministrem. Nic też nie wskazuje na to, że będzie obawiał się tematów niewygodnych dla rządzących. Wszak nie zawahał się skrytykować NFZ, ganił resort zdrowia czy zakres inwigilowania obywateli przez państwo, alarmował także, że szkoły nie są wystarczająco przygotowane na przyjęcie sześciolatków – a więc krytykował realizację sztandarowej reformy rządu Donalda Tuska.
Kwiatkowski najwyraźniej na samej krytyce poprzestać nie chce. Chce, by głos NIK był słyszany i by z jej raportów wyciągano właściwe wnioski. Kilka miesięcy temu „Rz" opisywała, że nowy prezes NIK zamierza zachęcić Sejm, by nie ignorował jego wniosków dotyczących dziur i wad prawa. Wiele nieprawidłowości bowiem, na które wskazują raporty izby, to rezultat błędnych, a nierzadko sprzecznych ze sobą przepisów. Po krótkiej analizie Kwiatkowski stwierdził, że Sejm wnioski Izby lekceważy.
Teraz Krzysztof Kwiatkowski postanowił zająć się kolejnym adresatem swoich pism – prokuraturą. Z wyliczeń NIK wynika, że na 136 zawiadomień złożonych w zeszłym roku do prokuratury tylko trzy zakończyły się skierowaniem aktu oskarżenia do sądu. Prokuratura Generalna tłumaczy wprawdzie, że nie każda nieprawidłowość jest przestępstwem, ale Kwiatkowskiego to nie przekonało i domaga się poprawy współpracy ze śledczymi.
Krytycy znajdą oczywiście argumenty, by stwierdzić, że Kwiatkowski realizuje w ten sposób osobiste ambicje. Tajemnicą poliszynela jest bowiem fakt, że jego życiowe aspiracje nie kończą się na obecnym stanowisku. Tyle że jeśli dzięki temu miałby sumiennie wykonywać obowiązki szefa NIK, to cóż w tym byłoby złego? Zwłaszcza że trudno odmówić mu racji. Zdrowe państwo potrzebuje szanowanej instytucji kontrolnej. A NIK nie będzie się cieszył autorytetem, jeśli wnioski z pracy izby będą lekceważone. Dlatego dobrze, że NIK walczy o swój autorytet.
Zaostrza się konflikt NIK - Seremet