Nie pełnię, ani nie pełniłem w warszawskim samorządzie adwokackim jakichkolwiek funkcji. Nie ma też na horyzoncie żadnych wyborów. Mimo to w zeszły poniedziałek mojej skromnej osobie swoje felietony poświęciły dwie nobliwe persony z Olimpu warszawskich władz adwokackich: adw. Magdalena Czernicka-Baszuk, rzecznik prasowa ORA, na łamach portalu internetowego oraz na łamach "Rz" sam pan mecenas Krzysztof Stępiński, istne sumienie warszawskiej adwokatury, prawdziwy bicz boży na krytykantów władz samorządowych, władający piórem, niczym szablą, ze zręcznością szermierza.

Dlaczego ci dostojnicy postanowili poświęcić mi swoją publicystyczną uwagę? Otóż od wielu miesięcy stawiam publicznie pytania dotyczące kulis finansowych funkcjonowania warszawskiego samorządu adwokackiego. Zarówno w artykułach prasowych, jak i w zapytaniach kierowanych do Okręgowej Rady Adwokackiej w Warszawie na podstawie ustawy o informacji publicznej. Bez specjalnych dotychczas efektów. Nie otrzymałem np. informacji, ile koledzy-działacze otrzymali z kasy Izby w listopadzie/grudniu 2013r., ani też nie wyrażono zgody na wgląd do protokołów Prezydium ORA, co zmusiło mnie do skierowania dwu skarg do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego. Opłaciłem te skargi z własnych funduszy. Pro publico bono. Nie dowiedziałem się też jaka jest podstawa prawna pensji - diet - jakie działacze Okręgowej Rady Adwokackiej w Warszawie sami sobie przyznają. A chodzi o niebagatelne sumy - niektórzy działacze otrzymują ponad 11.000 zł miesięcznie! To wszystko z naszych składek, koledzy adwokaci. Dwa tygodnie temu poruszyłem na łamach "Rz" problem wydatkowania funduszu szkolenia aplikantów adwokackich, wskazując, że wiele wydatków z tego funduszu budzi daleko idące wątpliwości.

I to, jak się zdaje, ten artykuł wyczerpał cierpliwość i skłonił do porwania za pióro dwójkę moich znamienitych adwersarzy. Szkoda jednak, że zdecydowaną większość swojej energii poświęcili nie na analizę poruszonych przeze mnie problemów, tylko na roztrząsanie swoich żali nad moją osobą. A to szukając mniemanych ciemnych motywacji, a to wypominając przegrane wybory, a to suponując, że byłem marnym wykładowcą dla aplikantów. W swoim inkwizycyjnym zapale kol. Stępiński poszedł tak daleko, że wydatkom z funduszu aplikantów poświęcił tylko jedno zdanie w postscriptum. Zastrzegając przy tym, że aplikanci są w jakiejś mierze sami sobie winni.  No pewnie, dodam, mogli nie zdawać na aplikację adwokacką. Z kolei rzecznik prasowa ORA wkraczając do boju, niczym Pallas-Atena, napisała nie tyle felieton, co pamflet, bez ceregieli obrzucając mnie rozmaitymi inwektywami, wśród których donosiciel było jednym z łagodniejszych. Nic dziwnego, że zabrakło jej chęci, aby odnieść się do wielu konkretnych poruszanych przeze mnie kwestii.

Jak widać reguły demokracji z oporami przyjmują się wśród działaczy adwokackich w Warszawie. Nie chodzi tu przy tym o wybory - te odbywały się i na Ukrainie, i w Rosji, ale o rzeczywiste poszanowanie zasady, że to wybrani przedstawiciele odpowiadają przez swoim elektoratem, a nie społeczność staje na baczność przed władzą. Wybór do samorządu adwokackiego oznacza służbę ogółowi adwokatów, a nie tyrańskie rządy, pobieranie wygórowanych pensji i nadymanie się posiadaną władzą. To nie szary adwokat ma tłumaczyć się działaczom, dlaczego ośmiela się pytać o izbowe pieniądze, tylko działacze powinni tłumaczyć się przed adwokatami ze swoich działań i działań całego samorządu. Chociażby dlatego, że to m.in. adwokat Nogal ze swojej składki adwokackiej opłaca i kol. Stępińskiego i kol. Czernicką-Baszuk. Jeżeli im i innym działaczom nie podobają się zasady działania w demokratycznym samorządzie, to mogą zająć się innymi, ciekawszymi, zajęciami. Prosty adwokat zaś ma prawo do stawiania pytań działaczom samorządowym i do uzyskania odpowiedzi. Odpowiedzi rzetelnej, a nie polegającej na słownej żonglerce i zabawie w kotka i myszkę.

Oczywiste? Nie dla wielu działaczy samorządowych izby warszawskiej. Kilka dni temu jedna z młodych, początkujących, działaczek podczas jednej z fejsbukowych dyskusji, zadała mi pytanie, dlaczego pytam się o finanse samorządowe. Odpowiedziałem, że płacę składkę i w tej sytuacji uważam, że mam prawo do zadawania pytań o zasady wydawania moich pieniędzy. W odpowiedzi padło: "A kto Panu dał prawo do zadawania pytań?"