Projekt ustawy o ochronie świadka i pokrzywdzonego w procesie karnym to dziecko ministra Marka Biernackiego. Wymarzył on sobie, że zwykły Kowalski, który jest świadkiem w sprawie karnej, kiedy czuje się zagrożony, będzie miał szansę na opiekę taką jak świadek koronny. Tym bardziej że ten ostatni jest skruszonym przestępcą, który w zamian za wydanie kompanów może liczyć na bezkarność. A Kowalski, który będzie czuł się bezpiecznie, powie więcej i ułatwi skazanie. Są dziś procesy, w których świadkowie pytani przez sąd, czy rozpoznają oskarżonych, nawet nie spoglądając w ich stronę, od razu zaprzeczają. Często powołują się też na niepamięć. Korzyść z lepszej opieki miałby więc odnieść nie tylko wymiar sprawiedliwości, ale także całe społeczeństwo. Szkopuł w tym, że taka ochrona, o jakiej myśli minister Biernacki, musi kosztować, i to sporo. Obliczono, że ok. 430 mln zł przez najbliższą dekadę. Nic dziwnego. Zmiana tożsamości, dokumentów, miejsca zamieszkania to drogie przedsięwzięcia. Tym bardziej że ochrona najczęściej musiałaby objąć nie tylko samego świadka, ale i jego rodzinę. Kiedy projekt trafił pod lupę ministra finansów, ten zalecił cięcie kosztów. Nowy – kryzysowy – projekt wygląda już bardziej ubogo. Nie ma mowy m.in. o zmianie tożsamości świadka. Łatwo go więc będzie znaleźć. Po raz kolejny dobry pomysł jednego z ministrów rozbija się o liczydło w ręku drugiego.

Niepokoi tylko to, że to już kolejne przycięcie kosztów. Podobnie jest z pensjami sędziów. MS uważa, że tak, jak zarabiają dziś, jest dobrze, MF twierdzi, że trzeba im pensje przyciąć, by dołożyć komuś innemu. W razie konfliktu między ministrami decydujący głos będzie miał cały rząd. Jednak bez dobrej woli ministra finansów żadne kolejne przedsięwzięcie ministra sprawiedliwości się nie powiedzie.