Fiskus też postanowił skorzystać z optymalizacji podatkowej. Dotychczas pojęcie to oznaczało minimalizację zobowiązań podatkowych w obrębie przepisów. Teraz z perspektywy skarbowej oznacza maksymalizację, czyli wyciskanie pieniędzy z podatnika. Tego, który napój w restauracji serwuje, i tego, który go pije.
Do tej pory gdy gość zamawiał piwo z pianką, pił usługę. Niezależnie więc od tego, kto nawarzył owego piwa, złocisty trunek przechodził przez gardło łagodnie, a goryczkę dawała tylko pianka i tylko ona była opodatkowana. Fiskus nie widział w tym nic złego.
Teraz będzie inaczej: goryczka w wysokości 23 proc. (oczywiście podatku, nie alkoholu) zepsuje smak napitku już od pierwszego łyka. Nie dotyczy to zresztą tylko piwa. Konsumenci bardziej wymagający mogą się otrząsnąć przy winie lub kawie. Bardziej egalitarnym wystarczy zwykła woda.
Czy coś się w przepisach podatkowych zmieniło? Absolutnie nic. Zmieniła się interpretacja. Minister finansów twierdzi obecnie, że jeśli klient kupuje napój do posiłku, to całość zamówienia powinna być opodatkowana wyższym, 23-proc., VAT (a nie jak wcześniej stawką 8 proc.).
Nietrudno się domyślić, że taka interpretacja uderzy nie tylko w tych restauratorów, którzy na podatku próbowali zaoszczędzić, ale we wszystkich: również tych, którzy VAT uczciwie płacili. Teraz bowiem będą musieli zapłacić wyższy podatek również od posiłku. Nie ma się co łudzić, nie wyłożą go z własnej kieszeni. Prędzej podniosą ceny, przerzucając ten ciężar na swoich gości.