Dlatego należy szukać skuteczniejszych rygorów zwiększających ściągalność alimentów, a nie luzować te istniejące.
Czym innym zaś, jeśli nie takim poluzowaniem, jest projekt resortów pracy i sprawiedliwości, by znieść obowiązek umieszczania w Rejestrze Dłużników Alimentacyjnych dłużników zalegających z alimentami ponad sześć miesięcy?
Gdy dziesięć lat temu nakładano ten obowiązek na komorników, miał on zwiększyć efektywność ściągania alimentów. Efekty okazały się mizerne. W 2003 r., przed wprowadzeniem rejestru, Fundusz Alimentacyjny egzekwował 11,4 proc. wypłaconych świadczeń, a teraz ściąga tylko trochę więcej – ok. 13 proc. Kolejnym argumentem przeciw obowiązkowemu wpisywaniu alimenciarzy do rejestru ma być to, że i tak niewiele osób i firm do niego zagląda.
Jeśli nawet, to na pewno zaglądają do niego banki czy operatorzy komórkowi przed udzieleniem kredytu czy zawarciem umowy i z alimenciarzem umowy nie podpiszą. W każdym razie taka groźba nad nim wisi. Już same liczby pokazują, że dłużnicy alimentacyjni to ogromny społeczny problem: do komorników wpływa rocznie 60 tys. spraw o egzekucję alimentów, a od kilku lat liczba spraw, które jednocześnie prowadzą, przekracza 600 tys. A przecież alimenty można spłacić bez udziału komornika, zwykle chodzi zresztą o kilkaset złotych miesięcznie, jeśli więc są płacone regularnie, nie jest to zawrotne zobowiązanie. Poza tym, choć to jeszcze ważniejszy argument, rozmyślnie zalegający z alimentami to bodaj najgorszy rodzaj dłużników, gdyż zwyczajnie oszukują swoje dzieci. Czynienie zatem pod ich adresem prawnego ustępstwa jest fatalnym sygnałem.
Specjaliści wskazują, że system ściągania alimentów ma wiele luk i można go usprawnić, np. poprzez rejonizację komorników, aby alimenty ściągał komornik z miejsca zamieszkania dłużnika, a nie z drugiego końca Polski. Można też sięgnąć po dodatkowe rygory, takie jak krótki areszt czy ograniczenie wolności (w tym prace społeczne), wreszcie zatrzymanie paszportu.