Borys Budka, nowy minister sprawiedliwości, przez lata był radcą prawnym. To dobrze, bo wie, co w sądach nie działa, a co przeszkadza w pracy. I choć wie, że w ciągu pół roku może nie zdążyć zmienić systemu doręczeń, nie zamierza się poddawać. Myśli o utworzeniu rejestru adresów do doręczeń.
Każdy obywatel bez względu na to, gdzie mieszka czy jest zameldowany, mógłby podać adres do doręczeń, np. skrytkę pocztową, adres teściowej albo sklepu. Tam dochodziłaby wszelka korespondencja sądowo-administracyjna, a więc zarówno nakaz zapłaty, jak i mandat z fotoradaru czy wezwanie z urzędu skarbowego. Byłyby i konsekwencje. Ktoś, kto podaje konkretny adres, nie mógłby się potem tłumaczyć, że nie odebrał korespondencji, bo dawno już go zmienił. Zmian w rejestrze należałoby osobiście dopilnować.
Wiadomo, że wskazywanie fikcyjnych adresów dłużników jest sposobem na wyciągnięcie pieniędzy. Coraz częściej to problem nie tylko przedsiębiorców. Zwykły Kowalski też jest wzywany do płacenia nie swoich długów lub kosztów postępowania, choć dowiedział się o nim po wszystkim.
Sprawa wskazania adresu doręczeń zyskuje na aktualności. Coraz głośniej mówi się bowiem o zniesieniu obowiązku meldunkowego. A kiedy to się stanie, sąd nie będzie miał szansy znaleźć obywatela, którego musi wezwać przed swe oblicze. To uniemożliwi sądzenie – biją na alarm sędziowie.
Podobnie zaniepokojeni są pracownicy administracji. Stworzenie rejestru adresów do doręczeń nie jest sprawą skomplikowaną. Niestety, kosztowną. Może więc zamiast przeznaczać kolejne pieniądze na krytykowane nagrywanie rozpraw i sprzęt, rząd zainwestuje w rejestr. Inaczej wkrótce może się okazać, że w sali rozpraw nie będzie kogo nagrywać.