Rz: Parlament przyjął właśnie nową ustawę o działalności ubezpieczeniowej. Jak pan ocenia przepisy, które przeszły przez Sejm i Senat w zawrotnym tempie? Czy choć jeden poseł bądź senator dał radę przeczytać ze zrozumieniem nową ustawę?
Prof. Marcin Orlicki: Bardzo chciałbym wierzyć, że wszyscy parlamentarzyści dokładnie wiedzieli, nad czym głosują. Wiem jednak, że tak nie było. Nie jest to wina posłów, lecz Ministerstwa Finansów, które do samego końca zwlekało ze złożeniem projektu. Ustawy dotyczącej tak doniosłej i skomplikowanej materii nie wolno uchwalać w trybie ekspresowym i pod presją czasu. Tym bardziej że projekt ustawy, który trafił do Sejmu, wraz z uzasadnieniem i raportem z konsultacji zawierał 1202 strony. Posłowie musieli poradzić sobie z tą niezwykle trudną, bardzo techniczną i skrajnie specjalistyczną materią w ciągu dziesięciu wakacyjnych tygodni. Rząd narzucił niewiarygodnie szybkie tempo pracy, tłumacząc, że ustawa musi zostać uchwalona przed końcem kadencji. Od dawna było jednak wiadomo, kiedy się ona kończy. Myślę, że ten projekt powinien trafić do Sejmu co najmniej rok temu. W wariackim tempie nie pisze się dobrego prawa.
Jakie są główne zarzuty do nowych rozwiązań?
Należy odróżnić dwa obszary, których dotyczy nowa ustawa o działalności ubezpieczeniowej i reasekuracyjnej. Pierwszy to przeniesienie do polskiego prawa postanowień dyrektywy Wypłacalność II. Tu kierunki regulacji zostały narzucone przez prawo europejskie, nie wymagały więc dodatkowej pracy. Drugi obszar to szeroka i zróżnicowana grupa przepisów, które miały pomóc w naprawieniu podstawowych problemów pojawiających się w ubezpieczeniach w ostatnich latach, i to się zdecydowanie nie powiodło. Chodzi przede wszystkim o nieudane przepisy dotyczące ubezpieczeń na cudzy rachunek, a wśród nich – ubezpieczeń grupowych. Od wielu lat wiadomo, że niezbędna jest radykalna poprawa położenia osób ubezpieczonych, najczęściej zatrudnionych na etatach ubezpieczanych w ten sposób przez swojego pracodawcę, którzy, choć finansują składkę, pozbawieni są informacji o treści umowy, potwierdzenia faktu jej zawarcia, a niekiedy nie mają możliwości dochodzenia od ubezpieczyciela należnych im świadczeń. Ubezpieczony może także mieć problemy w kontaktach z zakładem i w udowodnieniu swych praw, bo nie dysponuje żadnym dokumentem potwierdzającym objęcie go ochroną ubezpieczeniową. Ubezpieczyciel musi doręczyć polisę wyłącznie podmiotowi, który zawiera taką umowę, w tym przypadku pracodawcy.
Czy oznacza to, że nowa ustawa nie poprawia położenia klientów zakładów ubezpieczeń?