Czytam wszystko, co mi wpadnie w ręce, a dotyczy reformy wymiaru sprawiedliwości w Polsce. Bez uprzedzeń i emocji, bo tu nie praktykuję, więc wiele problemów, o których czytam, mnie nie dotyczy. Mam również na nie inne spojrzenie. Według mnie wcale nie jest tak źle, jak się ocenia. Ba, chciałbym, żeby w mojej prowincji sprawy kończyły się w osiem miesięcy! W grudniu skończyłem sprawę przeciwko bankowi, która trwała trzy lata. Leży u mnie sprawa rozwodowa „za obopólną zgodą stron" zarejestrowana w sądzie w październiku 2015 r. Dzwonię do sądu i słyszę, żebym się nie martwił, bo w marcu powinien być wyrok. Mój wspólnik zakończył inną sprawę (ugodą), która przewalała się w pierwszej instancji 14 (słownie: czternaście) lat!
Odpowiedzią jest cisza
O reformie wymiaru sprawiedliwości mówi się w Polsce od lat. Przyjdzie minister, zrobi reformę, przyjdzie następny, cofnie zmiany, wprowadzi następne – i tak aż do mdłości. Najgorsze to, że każda reorganizacja przynosi więcej nerwów niż to warte, a i kosztuje podatników krocie. Dzięki Bogu, że w tym wszystkim mamy sędziów, którzy mają zdrowy rozsądek i robią to, co powinni. Sądzą bez względu na zawirowania.
Kolejna zmiana proponowana przez PiS jest dość dobrze oceniana. Jak zwykle są zwolennicy rewolucyjnych posunięć i działania krok po kroku. Zwolennicy zlikwidowania lub nazwania inaczej obecnych sądów, powyrzucania przewodniczących, zwiększenia ilości personelu pomocniczego i tysiąca i jeden innych rozwiązań. Spróbuję być adwokatem diabła i zadam dzisiaj jedno pytanie, na które nigdzie nie znajduję odpowiedzi.
Czy w środowisku prawniczym jest zgodność, na czym polega w Polsce domniemany kryzys wymiaru sprawiedliwości?
Ja nie znalazłem żadnej nie tylko że satysfakcjonującej odpowiedzi, ale nawet tez, które mogłyby posłużyć reformie. I tak w jednym miesiącu narzeka się na nierówne obciążenie pracą sędziów, a reforma ma to zmienić tak, że każdy będzie dostawał w miarę wpływu spraw. Jest na urlopie czy nie jest, sprawy będą mu się piętrzyły. W następnym miesiącu ktoś oświecony zauważa, że sprawa sprawie nierówna i rozwodowa to nie to samo co Amber Gold. I to prawda, więc może jednak dotychczasowy system nie był taki zły. A nie daj Boże, gdy sędzia prowadzący aferową sprawę zachoruje, terminy przepadają, statystyki lecą na łeb na szyję, a media mają o czym szumieć. Znów niedobrze. I kryzys! Trzeba rozpocząć dyskusję o reformie wymiaru sprawiedliwości od nowa – no bo przecież tak być nie może! I tak w koło Macieju.