Tomasz Justyński: Testament we dwoje wart rozważenia

Brak możliwości wspólnego zadecydowania o majątku jest szczególnie niezrozumiały w przypadku małżeństw pozostających w majątkowym ustroju wspólności dorobku.

Publikacja: 12.05.2023 07:01

Tomasz Justyński: Testament we dwoje wart rozważenia

Foto: Adobe Stock

W antycznym Rzymie – w którym ukształtowały się zręby współczesnego prawa spadkowego – testował wyłącznie pater familias. To on decydował zarówno o rodzinie (dość wspomnieć znane szeroko „prawo życia i śmierci” nad członkami familii), jak i o jej majątku. Majątku swoim, ale także o majątku posagowym żony. Ona przecież, nawet tylko swoim majątkiem (nie mówiąc już o wspólnym) – co do zasady – nie zarządzała. Majątek rodziny podlegał już z tego powodu jednolitej dyspozycji i „jednolitemu przeznaczeniu” także mortis causa (na wypadek śmierci).

Dzisiaj, z oczywistych powodów, jest inaczej.

We współczesnym prawie polskim śmierć któregokolwiek z małżonków (bo przecież zwykle jednak małżonkowie nie umierają razem) oznacza nie tylko „dekompozycję rodziny”, ale w konsekwencji również destrukcję jej majątku. Rozpoczyna się dziedziczenie „na nadal żywym organizmie”. Pozostały przy życiu małżonek musi zmierzyć się z koniecznością podzielenia się wspólnym dotąd majątkiem małżeńskim i oddania przynajmniej jego części już „przebierającym nogami” (czyli najczęściej niezamierzającym dłużej czekać) spadkobiercom.

Czytaj więcej

SN: jeden testament obojga małżonków może być ważny

Problem w tym, że na ogół nie chodzi o pieniądze odłożone (na taki wypadek) w banku, którymi z mniejszym lub większym żalem, ale jednak można się rozstać. Zwykle sprostanie „oczekiwaniom spadkowym” wymaga sprzedaży – nadal przecież potrzebnego – mieszkania lub domu. A to może uczynić, z i tak już smutnych okoliczności, prawdziwy dramat.

W dawnym prawie, a także w wielu współczesnych porządkach zagranicznych (np. w Niemczech), „niedogodności” te poniekąd wykluczał tzw. testament wspólny. Polegał on na tym, że testatorzy (najczęściej właśnie małżonkowie) wspólnie spisywali swoje dyspozycje majątkiem „na po śmierci” (mortis causa). Tworzyli jedną, wzajemnie powiązaną, spójną całość obejmującą nie tylko majątek wspólny, ale nierzadko także osobisty każdego z małżonków.

Testament wspólny miał również, a może nawet przede wszystkim, tę zaletę, że opóźniał następstwa dziedziczenia i w praktyce przesuwał je aż do momentu śmierci drugiego ze spadkodawców.

Oczywiście, to „przesunięcie dziedziczenia w czasie” wymagało pewnego „współdziałania” ze strony spadkobiercy, a przynajmniej jego swoistej akceptacji. Teoretycznie mógłby on przecież odrzucić powołanie testamentowe i domagać się od razu zachowku po zmarłym (rodzicu). Systemy prawa dopuszczające testament wspólny stwarzają tu określone „mechanizmy zachęcające” i stymulujące „lojalność” wspólnego spadkobiercy tak, że ma on poważny interes, aby poczekać.

Nawet te mechanizmy zwykle nie są jednak „szczelne”. Nie wykluczają więc skorzystania przez – czasem równie niecierpliwych, co zdeterminowanych – spadkobierców z ich prawa do „gwarantowanego minimum dziedziczenia”, czyli do zachowku. Spadkobierca, który nie chce czekać i z tego powodu odrzuca (większy, ale „przyszły”) spadek, domagając się (mniejszego, ale „natychmiastowego”) zachowku to, okazuje się, wcale nie rzadkość. Jest to problem dostrzegany już od dość dawna. W Niemczech proponuje się w związku z tym wprowadzenie odroczenia prawa żądania zachowku aż do czasu śmierci drugiego z rodziców (Stundung). W takiej konfiguracji nie tylko dziedziczenie, ale również zachowek nie rujnowałoby egzystencji drugiego z rodziców. Jak dotąd chodzi jednak o niezrealizowany projekt.

Zakazany manewr

Obecnie w Polsce wspólnie testować nie może nikt. Nawet małżonkowie.

Testament wspólny, co do którego pojmowania zresztą, brak jest pełnej zgodności, jest w Polsce wyraźnie zakazany (art. 942 k.c.). Nie może zatem swej ostatniej woli sporządzić dwójka (lub więcej) testatorów. Każdy ma testować w spokoju sam.

Nieprzekonujące przyczyny

Argumenty przeciwko testamentowi wspólnemu są rozmaitej natury. Zarówno merytorycznej, jak i techniczno-prawnej. Od dość dawna wiadomo również, że ich waga jest odwrotnie proporcjonalna do liczby.

Przede wszystkim chodzi o to, że naruszona byłaby fundamentalna dla prawa spadkowego zasada swobody testowania. Prima facie może to wydać się absurdalne. Przecież małżonkowie (testatorzy) zgodnie życzą sobie wspólnego testowania. A skoro tak, to o jakim naruszeniu ich swobody testowania tu mówić?

Oczywiście, nie chodzi o jej naruszenie przy samym akcie testowania. Chociaż niektórzy również tu dostrzegają problem możliwego wpływania przez jednego testatora na drugiego i w ten sposób ewentualnego zaburzenia jego woli. Spostrzeżenia tego nie można jednak traktować nazbyt poważnie. W szczególności nie można budować na nim argumentu przeciwko testamentowi wspólnemu. Również przy zwykłym („pojedynczym”) testamencie – co potwierdzają doniesienia z sal sądowych – istnieje analogiczne ryzyko wpływania na testatora.

Tutaj chodzi natomiast o to, że elementem konstrukcyjnym testamentu wspólnego jest (gdyż musi być) niedopuszczalność zmiany lub odwołania testamentu przez pozostającego przy życiu testatora. Od momentu śmierci pierwszego z testatorów testament musi pozostać niezmienny i nieodwołalny, chociażby okoliczności zewnętrzne zmieniły się, i to nawet bardzo. W chwili śmierci pierwszego spadkodawcy „klamka ostatecznie zapada”. Rzeczywiście więc swoboda testowania drugiego testatora jest odtąd nie tylko ograniczona, ale po prostu wyłączona. Trzeba to brać pod uwagę, dokonując „bilansu zysków i strat”, czyli decydując się na testament wspólny. Okoliczność ta nie wydaje się jednak dostatecznym powodem dla eliminacji testamentu wspólnego z obrotu prawnego.

Trudno natomiast zaprzeczyć, że jest przynajmniej jeden rzeczywiście istotny problem. Otóż testament wspólny generuje niepewność prawa. Przez określony czas „dziedziczenie jest i jednocześnie go nie ma”. Dla osób trzecich (w tym szczególnie wierzycieli) sytuacja taka może być nieprzejrzysta i w rezultacie nawet mocno niewygodna. Ta niepewność, bez wątpienia, przemawia przeciwko dopuszczeniu testamentu wspólnego na szeroką skalę (tj. powszechnie). Dlatego prawodawcy zagraniczni jednak nie decydują się na pełne „uwolnienie” tego rodzaju testamentu. Pewność i bezpieczeństwo obrotu są, co do zasady, ważniejsze.

Mimo to, w przypadku małżeńskiego testamentu wspólnego, ocena musi wypaść inaczej. Są po temu bardzo szczególne powody. Najważniejszy generowany jest przez – istniejący w wielu krajach, a także w prawie polskim – przymus pozostawienia najbliższym przynajmniej części majątku (czyli tzw. zachowek). Ten właśnie przymus (nieistniejący poza rodziną) wywołuje szczególną obawę o „przedwczesne” (gdyż zgłoszone za życia drugiego z rodziców) żądanie wypłaty. W rezultacie w zderzeniu z potrzebą zapewnienia „spokoju u kresu” refleksja dotycząca bezpieczeństwa obrotu musi schodzić na dalszy plan. Małżeństwo i rodzina to jednak coś wyjątkowego, stąd wiele odbiega tu od regulacji powszechnych. Powinno także odbiegać w zakresie testamentów wspólnych.

Martwe wydziedziczenie

Mogłoby się wydawać, że aktualnie sytuację ratuje instytucja wydziedziczenia. A zatem, że spadkodawcy obciążeni jednocześnie zachowkiem (rodzice) mogą swych spadkobierców wydziedziczyć i w ten sposób odpędzić widmo „przymusowej sprzedaży” mieszkania po śmierci współmałżonka.

Jak wiadomo, na straży interesów spadkobierców stoi w Polsce (podobnie jak w wielu innych krajach, w tym np. w Niemczech, Austrii) system zachowku. Polega on z grubsza na tym, że najbliższym członkom rodziny (w tym szczególnie dzieciom) gwarantowany jest udział w spadku nawet wbrew woli przyszłego spadkodawcy. Chodzi zwykle o połowę tego, co przypadłoby przy dziedziczeniu ustawowym (a więc jeśliby zmarły testamentu nie pozostawił) lub rzadziej aż 2/3 tego udziału (art. 991 k.c.). Wiadomo też, że zachowek należy się niezależnie od tego, czy uprawniony pozostawał ze zmarłym w serdecznych i bliskich relacjach, czy wręcz przeciwnie.

Ta druga sytuacja, a więc wątłe albo niedobre relacje ze spadkodawcą, tym bardziej wróży kłopoty. Jest przecież szczególnie prawdopodobne, że po otwarciu spadku po pierwszym z rodziców „skłócony spadkobierca” (uprawniony do zachowku) zażąda pieniędzy i zmusi drugiego z rodziców do sprzedaży domu lub mieszkania.

Rzeczywiście, w wyjątkowych przypadkach można temu zaradzić i – odpowiednio wcześnie przewidując – skorzystać z wydziedziczenia. Czyli, w ścisłym rozumieniu tego słowa, pozbawić prawa do zachowku i w ten sposób odpędzić przyszłą katastrofę. Jednak nie tak łatwo. Prawodawca polski generalnie nie życzy sobie wydziedziczenia. Sformułował więc zamknięty katalog przyczyn na taką „operację” pozwalających (art. 1008 k.c.). Jest on wąski. Tak wąski, że w praktyce skuteczne wydziedziczenie (które ostanie się przed sądem) jest rzadkością.

Sprawy zatem nie da się „opanować” z pomocą wydziedziczenia. Zresztą, zwykle zarówno spadkodawca, jak i jego (żyjący) małżonek, wcale nie są zainteresowani krokami drastycznymi. Wprawdzie żadne z małżonków nie chce za życia przymusowo przeprowadzać się, ale też wcale nie zamierzają przekazać majątku innym osobom niż najbliżsi (w tym szczególnie dzieci).

Wydziedziczenie nie jest tu zatem atrakcyjne i nie kompensuje braku testamentu wspólnego.

Tylko małżonkowie

Za granicą wspólnie testują tylko małżonkowie. Wyjątkowo prawo to rozciągane jest na osoby w związkach partnerskich (ale już z innych powodów i z innym uzasadnieniem). Tak jest przykładowo w prawie niemieckim.

Nie ma specjalnie dobrego powodu i w szczególności wystarczająco doniosłej potrzeby społecznej, aby każdy bez wyjątku spadkodawca mógł dowolnie dobierać sobie innego po to, aby to z nim właśnie testować.

Aktualny brak możliwości wspólnego zadecydowania o majątku jest natomiast szczególnie dokuczliwy w przypadku małżeństw. A zupełnie niezrozumiały w przypadku tych pozostających w majątkowym ustroju wspólności dorobku.

Ustrój ten, ciągle jeszcze modelowy w Polsce (a więc występujący najczęściej), charakteryzuje się daleko idącym uwspólnieniem. Majątku nie można podzielić w trakcie trwania wspólnoty majątkowej, a tej z kolei nie można znieść, dopóki związek (małżeństwo) trwa. Przynajmniej co do zasady. Z ustrojem tym wiąże się także daleko posunięta wspólna odpowiedzialność małżonków za długi. W tym także za te zaciągnięte wyłącznie przez drugiego małżonka.

W kontekście „całożyciowego” uwspólnienia majątku coraz bardziej niezrozumiałe i nielogiczne jest wykluczenie wspólnej decyzji małżonków co do losów majątku na wypadek śmierci. A przecież byłoby to nie tylko sprawiedliwe i naturalne, ale też praktyczne. Chociażby dlatego, że oszczędzałoby mitręgi „pośmiertnego podziału” majątku pomiędzy małżonków. A ten musi przecież poprzedzać dziedziczenie.

Warto dołączyć

Prawodawca polski pracuje właśnie nad dość szeroką reformą prawa spadkowego. Zmieniony ma być m.in.: porządek dziedziczenia ustawowego, zasady odpowiedzialności Skarbu Państwa za długi, przesłanki uznania spadkobiercy za niegodnego, a także zmodyfikowana (niestety tylko nieco) forma testamentu. Bezwzględnie warto przy tej okazji poważnie rozważyć uzupełnienie polskiego systemu prawa spadkowego o możliwość wspólnego testowania. Przynajmniej między małżonkami. Tu testament wspólny jest najbardziej uzasadniony mocno „uwspólnionym” modelowym małżeńskim ustrojem majątkowym. Skoro przecież wspólnie za życia, to nie powinno dziwić również „wspólnie o majątku mortis causa”.

Problem istnieje także w przypadku konkubinatów (i innych związków nieformalnych), szczególnie tych z dziećmi (obojętne: wspólnymi czy „osobnymi”). Czasy się zmieniają, więzi rodzinne słabną, zaś spadkobiercy robią się coraz częściej niecierpliwi i wcale nierzadko egoistyczni. Jednak tu nie powstaje przynajmniej niesprawiedliwość i nielogiczność związana z ustrojem wspólności dorobku. Konkubenci nie pozostają we wspólności łącznej (której najczęściej chcą uniknąć i m.in. dlatego „uciekają” przed związkiem formalnym). Zresztą ewentualne objęcie również konkubentów dobrodziejstwem testamentu wspólnego wymagałoby wcześniejszego uregulowania samego konkubinatu (który – jak wiadomo – nie jest w Polsce nawet prawnie zdefiniowany).

Wobec utrzymywania, w niezmienionej od lat 60. XX wieku postaci, XIX-wiecznej jeszcze konstrukcji zachowku oraz wobec martwej w praktyce instytucji wydziedziczenia rzecz staje się patowa, a przez to tym bardziej pilna.

Dzisiaj „małżeńskim spadkodawcom” pozostaje jedynie nadzieja na równie dobrotliwych, co cierpliwych spadkobierców, którzy nie wyeksmitują „dłużej żyjącego” małżonka. A więc na to, że nie będą oni „wyciągać poduszki spod głowy” żyjącego jeszcze rodzica (jak to było w jednej ze scen znakomitego polskiego filmu kostiumowego „Królowa Bona”, co zapewne przynajmniej niektórzy czytelnicy doskonale pamiętają).

Autor jest kierownikiem Katedry Prawa Cywilnego UMK w Toruniu

W antycznym Rzymie – w którym ukształtowały się zręby współczesnego prawa spadkowego – testował wyłącznie pater familias. To on decydował zarówno o rodzinie (dość wspomnieć znane szeroko „prawo życia i śmierci” nad członkami familii), jak i o jej majątku. Majątku swoim, ale także o majątku posagowym żony. Ona przecież, nawet tylko swoim majątkiem (nie mówiąc już o wspólnym) – co do zasady – nie zarządzała. Majątek rodziny podlegał już z tego powodu jednolitej dyspozycji i „jednolitemu przeznaczeniu” także mortis causa (na wypadek śmierci).

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Prawne
Ewa Łętowska: Złudzenie konstytucjonalisty
Opinie Prawne
Robert Gwiazdowski: Podsłuchy praworządne. Jak podsłuchuje PO, to już jest OK
Opinie Prawne
Antoni Bojańczyk: Dobra i zła polityczność sędziego
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Likwidacja CBA nie może być kolejnym nieprzemyślanym eksperymentem
Opinie Prawne
Marek Isański: Organ praworządnego państwa czy(li) oszust?