W Wielkiej Brytanii w krótkim czasie powstał ruch społeczny pod hasłem „Don’t Pay” – już ponad 100 tys. Brytyjczyków zadeklarowało, że nie zamierza płacić wysokich rachunków za prąd. Również w Polsce wzmaga zaniepokojenie rosnącymi rachunkami za energię, chociaż masowych wybuchów społecznego niezadowolenia nie widać. Może się to zmienić zimą, gdy Polacy zaczną znajdować w swoich skrzynkach rachunki za gaz i prąd, które przejdą ich najśmielsze oczekiwania. Zimne dni w Polsce to niemal połowa roku, wysiłek finansowy może być więc znaczący.
Na to nakładają się inne czynniki: wyczerpane drożyzną rezerwy finansowe wielu gospodarstw domowych. Jeżeli do inflacji, wysokich cen paliw, wyższych kosztów kredytów dojdą zimą wyższe rachunki za energię, może to być dla wielu rodzin nie do udźwignięcia.
Czytaj więcej
Konsumenci nie są bezbronni wobec wzrostu cen mediów, ale uprawnienia do zalegania nie mają.
Kilka miesięcy temu małą próbkę tego, co może się zdarzyć, mieliśmy w Nowym Tomyślu, gdzie mieszkańcy jednej ze spółdzielni zapowiedzieli, że będą płacić rachunki po starych stawkach, nowe grożą bowiem zrujnowaniem ich budżetów. To niebezpieczne zjawisko we wszystkich wymiarach: społecznym, prawnym i politycznym. Wybuch takiego niezadowolenia może być pożywką dla ruchów radykalnych, antysystemowych. A twarde egzekwowanie prawa, które w normalnej sytuacji sprowadza się do odłączenia prądu, gazu, naliczania odsetek, windykacji, wyroku sądowego, może spełnić teraz rolę iskry w beczce prochu.
Dobrze, że rząd tworzy miliardowe programy osłonowe, aby minimalizować skutki kryzysu energetycznego, tyle że taka pomoc powinna być kierowana bardzo precyzyjnie, by nie tworzyć patologii nadużyć. I warto zmierzać ku rozwiązaniom systemowym, które wyjdą poza wsparcie finansowe. Od preferencji podatkowych, wydłużonych terminów płatności, rat. W czasach kryzysu zasady krojone na spokojne czasy powinny być poddane korekcie, wtedy jest szansa, że będą przestrzegane.