Ostrowski, Galos: Unia Europejska idzie na wojnę z dezinformacją

Kodeks do walki z fake newsami zawiera innowacyjne i unikalne rozwiązania do zabezpieczenia prawdziwości informacji. Pozwala demonetyzować nieprawdziwe treści i współpracować ze środowiskami akademickimi w wymiarze oddzielania prawdy od fałszu.

Publikacja: 21.07.2022 07:52

Ostrowski, Galos: Unia Europejska idzie na wojnę z dezinformacją

Foto: Adobe Stock

Dezinformacja to nie tylko zjawisko medialne i, co więcej, nie zrodziła się w tej przestrzeni, powstawała bowiem w środowisku służb wywiadowczych. Przykład Ukrainy dosadnie pokazuje, że wojna informacyjna jest realnym i powszechnym zagrożeniem, na którego polu można zdobyć podwójnie istotną przewagę. Unia Europejska dostrzegła to niebezpieczeństwo, dlatego sporządziła nowy i bardziej restrykcyjny kodeks do walki z dezinformacją. Podmioty, które zdecydują się zostać jego sygnatariuszami, muszą liczyć się z szeregiem niewystępujących wcześniej poleceń, do których wykonania będą zobligowane. Jednym z nich jest zobowiązanie do zwrotu przychodów z reklam szerzących fake newsy oraz konieczność ciągłego ulepszania systemów, które kwalifikują treści do zarabiania.

Początek walki

Kluczowy dla walki z dezinformacją w Europie okazał się rok 2018.

Mimo powszechnie obowiązujących regulacji dotyczących przekazu internetowego lub reklamy wprowadzającej w błąd, Komisja Europejska z grupą ekspertów wysokiego szczebla postanowiła wprowadzić dodatkowy akt prawny, którego założenie było proste – zapobieganie powstawaniu i rozprzestrzenianiu się nieprawdziwych informacji.

To zadanie zostało powierzone „kodeksowi postępowania z zakresu dezinformacji” (dalej: pierwszy kodeks). Dokument ten z założenia nie miał być powszechnie obowiązującym źródłem prawa czy też nawet formą zaleceń dla konsumentów i przedsiębiorców. Pierwszy kodeks miał odgrywać rolę swoistego drogowskazu dla liderów branży platform internetowych i uświadomić im, jak ważną rolę odgrywają w kształtowaniu świadomego społeczeństwa informacyjnego.

Należy podkreślić, że kodeks ten był jednym z pierwszych dokumentów na świecie, w których zostały uzgodnione, na zasadzie dobrowolności, samoregulacyjne standardy walki z dezinformacją. Pierwszy kodeks w momencie jego wejścia w życie został podpisany przez platformy internetowe, takie jak Facebook, Google, Twitter czy Mozilla Firefox, a później dołączyli do nich inni globalni przedsiębiorcy, jak Microsoft czy TikTok.

Spółki, które podpisały dokument, zostały umownie nazwane sygnatariuszami.

Równie ważny okazał się rok 2020, kiedy to 10 września Komisja Europejska opublikowała specjalny raport.

Jego głównym celem była kompleksowa ocena dotychczasowych skutków obowiązywania wprowadzonego dwa lata wcześniej pierwszego kodeksu. Według unijnego organu mimo pewnych niedociągnięć dokument w swojej istocie okazał się bardzo przydatny. Tym samym pozytywnie wpłynął na działania strategiczne platform internetowych przeciwko dezinformacji.

Zmiany były widoczne również w zakresie poprawy przejrzystości reklam politycznych oraz działania przeciwko botom i fałszywym kontom rozpowszechniającym dezinformację. Poza tym sami sygnatariusze zrozumieli, jak istotną rolę odgrywają w kształtowaniu standardów walki z fake newsami.

Kodeks był pierwszym instrumentem do zwalczania fake newsów w Unii Europejskiej. Środowiska eksperckie zasygnalizowały jednak, że brakuje w nim kluczowych wskaźników mierzących skuteczność działań platform internetowych.

Zrodziła się zatem potrzeba doprecyzowania zobowiązań sygnatariuszy, konieczne było także pozyskanie większej ilości danych, które umożliwiłyby niezależną ocenę trendów i zagrożeń.

Czytaj więcej

UE chce, by Facebook pilnował Rosji

Na ciężkie czasy

Wnioski wyciągnięte z dwuletniego funkcjonowania kodeksu miały stanowić cenne wsparcie merytoryczne w kolejnych inicjatywach i procesach powstawania dokumentów czy aktów prawnych tego typu. Miały, bo jak się okazało, nie trzeba było długo czekać na masowe ataki dezinformacyjne, przed którymi społeczeństwo nie potrafiło się w żaden sposób obronić. Europę pochłonął kryzys informacyjny związany z pandemią Covid-19, a niedługo potem Rosja zaczęła używać fake newsów jako jednej z broni w trakcie inwazji na Ukrainę.

W takich okolicznościach pierwszy kodeks stał się niejako instrumentem kontroli informacyjnej, dając jednocześnie podstawy do stworzenia udoskonalonej wersji dokumentu przeciwdziałającego dezinformacji. Niezdany egzamin z walki z fake newsami był głównym powodem powstania nowego dokumentu, który został podpisany przez 34 sygnatariuszy i opublikowany 17 czerwca 2022 roku (nowy kodeks).

Nowy, czerwcowy kodeks jest aktem zdecydowanie bardziej kompleksowym.

Już sama preambuła zwraca uwagę na konieczność powiększenia liczby podmiotów o te, które aktywnie uczestniczą w ekosystemie informacyjnym, i tylko w ten sposób dostrzega możliwość powstrzymania poszerzania się zjawiska dezinformacji.

W ramach powyższego wymogu kodeks stosuje podział na bardzo duże platformy internetowe oraz wszelkie inne podmioty, które świadczą – mówiąc w uproszczeniu – usługi medialne. W świetle nowego kodeksu zadaniem tych mniejszych podmiotów jest wdrażanie zobowiązań za pomocą środków proporcjonalnych do rozmiaru i charakteru świadczonych przez nich usług, a także dostępnych zasobów. Jeśli dany podmiot decyduje się na działania zgodne z kodeksem, zgadza się on jednocześnie na realizację zobowiązań istotnych dla produktów i usług przez niego oferowanych (zobowiązanie rozciąga się również na spółki zależne).

Dla wszystkich?

Należy raz jeszcze zwrócić uwagę, że nowy kodeks skierowany jest do wszelkich podmiotów, których działalność gospodarcza opiera się na dystrybucji informacji. Mimo że uczestnictwo w kodeksie ma charakter dobrowolny, to jednak daje uczestnikom projektu wymierne korzyści. Wykonywanie bowiem jego zobowiązań wpisuje się w realizowanie postanowień aktu o usługach cyfrowych (Digital Services Act – DSA), który ma wejść w życie na początku 2024 roku. Docelowo będzie on prawem bezpośrednio obowiązującym przedsiębiorstwa cyfrowe wśród państw obecnych w strukturach Unii Europejskiej.

Można zaryzykować stwierdzenie, że trudno jest wskazać oraz zidentyfikować podmiot, który mógłby nie zostać sygnatariuszem nowego kodeksu. Nie ma przecież takiego podmiotu, który nie czerpie korzyści z uczestnictwa w środowisku cyfrowym. To między innymi dzięki tej przestrzeni przedsiębiorstwa osiągają zyski, choćby na podstawie reklamy, co powoduje, że sam kodeks będzie miał również zastosowanie dla przeglądarek internetowych, wydawnictw, agencji reklamowych, platform internetowych skupiających sprzedawców, konsumentów, sklepów z aplikacjami, mediów społecznościowych i całej reszty witryn. Wszędzie tam, gdzie pojawi się reklama, będzie konieczność zapobiegania dezinformacji zarówno po stronie udostępniającego powierzchnię reklamową, jak i samego reklamodawcy.

Nowatorskie sposoby

Nowy kodeks zawiera wiele nowatorskich sposobów na zapobieganie rozprzestrzenianiu się dezinformacji. Jednym z nich jest zobowiązanie do zwrotu przychodów z reklam szerzących nieprawdziwe informacje oraz zobowiązanie do ciągłego ulepszania systemów, które kwalifikują treści do zarabiania, zakazu reklamowania czy do raportowania dokładności. Akt nakłada na sygnatariuszy dodatkowy obowiązek, by podejmować nieustanne działania egzekucyjne i naprawcze co do braku realizacji określonych wymogów, a także co do wielokrotnych naruszeń wdrożonych już polityk przeciwdziałających dezinformacji.

Zobowiązania obejmują również identyfikację nowych mechanizmów żonglowania informacją, takich jak fałszywe konta, boty oraz zmanipulowane cyfrowo obrazy lub nagrania wideo (tzw. deep fake), które służyć mają rozpowszechnianiu dezinformacji. Warto wspomnieć, że dzięki lepszym narzędziom rozpoznawania, rozumienia i sygnalizowania aktów dezinformacji nowy kodeks wprowadza weryfikację informacji na szerszą i niespotykaną dotąd skalę – i to w każdym państwie UE, a także we wszystkich językach urzędowych Unii, przy jednoczesnym zagwarantowaniu weryfikatorom informacji należytego wynagrodzenia za ich pracę.

Akt prawny wprowadza uregulowania, które mają na celu zapewnienie przejrzystej reklamy politycznej dzięki lepszemu oznakowaniu i prezentowaniu informacji o sponsorach, wydatkach, a także okresach publikacji reklam. W ramach szeroko pojętej współpracy Komisja Europejska upatruje również ważną rolę środowisk naukowych, które zgodnie z nowym kodeksem mają otrzymywać lepszy dostęp do danych, którymi dysponują platformy.

Kto za to odpowiada

Bez cienia wątpliwości to właśnie media oraz podmioty, które świadczą usługi w tej przestrzeni, ponoszą odpowiedzialność w ramach przeciwdziałania dezinformacji. Z pewnością możemy również stwierdzić, że nowy kodeks dotyczący zwalczania dezinformacji nie jest jednorazowym aktem o marginalnym znaczeniu, tylko kolejnym etapem w walce z fake newsami. Sama Marija Gabriel, komisarz ds. gospodarki cyfrowej KE, informuje, że opracowana przez grupę unijnych ekspertów definicja dezinformacji, stanowiąca podstawę nowego kodeksu, to w istocie początek zakrojonej na szeroką skalę walki ze zjawiskiem szerzących się fake newsów.

Sam kodeks zawiera innowacyjne i unikalne rozwiązania w zakresie zabezpieczenia prawdziwości informacji np. poprzez demonetyzację nieprawdziwych treści czy współpracę ze środowiskami akademickimi w wymiarze oddzielania prawdy od fałszu. Do grona sygnatariuszy należą już m.in. takie marki jak Google, Meta, Microsoft, TikTok, Twitch, Twitter czy Adobe, co świadczyć może o wyrazie wspólnotowej reakcji oraz chęci zapobiegania epidemii nieprawdziwych informacji w Europie. Co ciekawe, na ten moment zastanawiający jest jednak brak podpisu pod kodeksem ze strony amerykańskiego giganta technologicznego – Apple’a.

W odróżnieniu od pierwszego kodeksu, w nowym widać zdecydowaną intensyfikację działań. Sygnatariusze zobowiązani będą do wykonania kodeksowych postanowień w sześć miesięcy (w przypadku pierwszego – był to rok). Dziwić mogą jednak wypowiedzi komisarzy dotyczące możliwości nałożenia na sygnatariusza bardzo dolegliwych kar finansowych. Akt sam w sobie nie zawiera tego typu postanowień, jednak odwołuje się do mającego wejść w życie aktu o usługach cyfrowych. Takie zakorzenienie powoduje znacznie wyższy rygor w stosunku do sygnatariuszy z uwagi na fakt, że DSA wprowadza ostre kary. Okazuje się bowiem, że uporczywe niestosowanie środków ograniczających ryzyko może kosztować sygnatariusza do 6 proc. światowego obrotu, a to skrajnie zmienia charakter aktu z drogowskazu na rygorystyczną umowę.

Mateusz Ostrowski jest partnerem w Praktyce Postępowań Sądowych w kancelarii Kochański & Partners, a Bartłomiej Galos jest tam młodszym prawnikiem

Dezinformacja to nie tylko zjawisko medialne i, co więcej, nie zrodziła się w tej przestrzeni, powstawała bowiem w środowisku służb wywiadowczych. Przykład Ukrainy dosadnie pokazuje, że wojna informacyjna jest realnym i powszechnym zagrożeniem, na którego polu można zdobyć podwójnie istotną przewagę. Unia Europejska dostrzegła to niebezpieczeństwo, dlatego sporządziła nowy i bardziej restrykcyjny kodeks do walki z dezinformacją. Podmioty, które zdecydują się zostać jego sygnatariuszami, muszą liczyć się z szeregiem niewystępujących wcześniej poleceń, do których wykonania będą zobligowane. Jednym z nich jest zobowiązanie do zwrotu przychodów z reklam szerzących fake newsy oraz konieczność ciągłego ulepszania systemów, które kwalifikują treści do zarabiania.

Pozostało 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Prawne
Ewa Łętowska: Złudzenie konstytucjonalisty
Opinie Prawne
Robert Gwiazdowski: Podsłuchy praworządne. Jak podsłuchuje PO, to już jest OK
Opinie Prawne
Antoni Bojańczyk: Dobra i zła polityczność sędziego
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Likwidacja CBA nie może być kolejnym nieprzemyślanym eksperymentem
Opinie Prawne
Marek Isański: Organ praworządnego państwa czy(li) oszust?