Od razu podniosły się głosy, że inspektorzy, nawiedzając Trybunał, są wykorzystywani do celów politycznych. Że to swoisty odwet za stanowczy opór byłego prezesa Andrzeja Rzeplińskiego oraz tzw. starych sędziów wobec działań władzy.
Jest ostry spór, padają oskarżenia, które wykraczają często poza przyjęte standardy debaty, i oczywiście można przyjąć, że kontrola PIP jest orężem wykorzystywanym przez rząd. Gdyby jednak na chwilę się zatrzymać, przyjąć czysto teoretycznie, że sporu nie ma, cała sprawa z trybunalskimi urlopami, i ekwiwalentami może bulwersować, i to bardzo.
Jak się bowiem okazuje, zaległości urlopowe sędziów, prezesów stały się w tej instytucji normą od lat, podobnie jak wypłata ekwiwalentów w momencie przejścia w stan spoczynku.
Każdy, kto zna tę instytucję, wie, jak pracuje, czym są wakacje trybunalskie, brak aktywności w okresie ferii, świąt. To nie sąd rejonowy, który jest fabryką wyroków. W TK czas inaczej płynie.
Urlop wyhodowany przez prezesa Rzeplińskiego bulwersuje, zwłaszcza że stojąc na czele TK, pełnił też funkcję administracyjną. Jego obowiązkiem było pilnowanie przestrzegania kodeksu pracy przez podwładnych, nie mówiąc już o sobie, bo ryba często psuje się do głowy. Za niewykorzystanie 114 urlopowych dni otrzymał ekwiwalent w wysokości ponad 153 tys. zł.