W czwartek zaczynają obowiązywać przepisy wprowadzające ograniczenia w handlu. Już nie w każdą niedzielę będzie można swobodnie przespacerować się wśród półek z butami i bluzkami „pierwszej potrzeby". Jedni w ten właśnie sposób spędzali czas wolny, inni woleli iść na spacer czy połowić ryby.
Tylko czy przy wprowadzaniu przepisów o ograniczeniu handlu w niedzielę chodziło o organizację wszystkim niedzielnego wypoczynku? Zapewne nie. Pomysłodawcom przyświecała, słuszna moim zdaniem, idea umożliwienia spędzania niedzieli z rodziną pracownikom dużych sieci handlowych. Może jednak nie wszyscy chcą być uszczęśliwiani na siłę? Niektóre sklepy już zapowiadają wydłużenie pracy w piątek i sobotę. Czy po takim maratonie niedziela pozwoli dojść do siebie? Zwłaszcza jeśli urzeczywistni się pomysł, aby pracownicy po niedzieli meldowali się już kwadrans po północy w poniedziałek, aby przygotować się do pracy w nowym tygodniu.
Niestety, nowe rozwiązania zawierają też wiele nieprecyzyjnych i kłopotliwych uregulowań, np. mówią o zakazie wykonywania czynności związanych z handlem. Nie doprecyzowano, o co chodzi. Z tym będą musieli sobie poradzić urzędnicy kontrolujący, czy ograniczenia są przestrzegane.
Pojawił się argument, że wolny od handlu ostatni dzień tygodnia pomoże małym sklepom konkurować z wielkimi sieciami. To się okaże. Jest natomiast bardzo prawdopodobne, że zyskają stacje benzynowe, które już od pewnego czasu oferują nie tylko coś do wypicia, ale też coraz bogatszą ofertę potraw. Co na taką konkurencję powie właściciel małego sklepu? Może być mu ciężko bez pomocy swoich pracowników obsłużyć wszystkich klientów. Może będzie musiał zamknąć w niedzielę biznes, co będzie miało wpływ na jego opłacalność. A tymczasem handel na pobliskiej stacji rozkwitnie w najlepsze.