Przedsiębiorców wysłuchano. Dostali, co chcieli. W projekcie nowej ordynacji podatkowej przewidziano, że mogą zamówić kontrolę. Mądrzy mawiają jednak, by uważać na własne życzenia, bo mogą się spełnić. Tak się stało. Fiskus nie dosyć, że słono wycenił swe usługi – na 1 proc. wartości transakcji – to jeszcze zostawił sobie możliwość zmiany decyzji.

Czytaj także: Kontrola na własne życzenie może się źle skończyć

Przypomina mi to bajkę o Czerwonym Kapturku, który z obiadem w koszyczku wyruszył do chorej babci, ale zamiast niej w pościeli czekał już wilk. Niby czepek był taki sam, ale te wielkie uszy, złe oczy i groźne zęby... Taka sama niespodzianka czeka przedsiębiorców. Fiskus przyjdzie do nich z kontrolą na życzenie, przejrzy dokumenty, sprawdzi wyliczenia. Na koniec wyda decyzję. Ale nawet gdy potwierdzi w niej, że wszystko jest dobrze, nie oznacza to, że za jakiś czas nie przyjdzie inna kontrola, która uzna, że przeprowadzona transakcja była częścią optymalizacji. I wszystkie wcześniejsze wyliczenia unieważni. Może się też zdarzyć, że kontrola na życzenie przekształci się w zwykłe postępowanie podatkowe i zamiast pewności wyliczeń otrzymamy decyzję określającą kwotę do zapłaty.

Kluczem do sukcesu, jak twierdzi Ministerstwo Finansów, jest zaufanie między podatnikami a urzędnikami. Jak ma się ono pojawić? Przecież wilk tylko się przebrał za babcię. Nie dosyć, że najpierw ją zjadł, to jeszcze dopchnął do syta obiadem i Czerwonym Kapturkiem. Ale takie widać jego wilcze prawo. I nie ma się co dziwić, że wilcy – jak fiskus – swoim, a nie naszym prawom są podlegli. ©?