Szeroka możliwość korzystania z ENA – europejskiego nakazu aresztowania (w celu prowadzenia procesu może on dotyczyć przestępstwa zagrożonego karą pozbawienia wolności powyżej roku) – oraz łatwość jego wykonywania stwarza pokusę częstego („szybkiego”) sięgania po ten instrument przez polski wymiar sprawiedliwości. Nie chodzi jednak wyłącznie o pokusę. Wielokrotnie orzeczenie o wydaniu ENA, które powinno być ostatecznością, wynika z zasady legalizmu ścigania.
Konieczność ścigania „za pomocą ENA” staje się w Polsce jej bezwarunkowym „przedłużeniem”. W wypadku kiedy brakuje możliwości sięgnięcia po inne środki prawne, trudno taką postawę kwestionować. Niezależnie od tego, czy w danym wypadku wydanie ENA rzeczywiście wynika z zasady legalizmu czy po prostu z niewątpliwej łatwości wypisania i wysłania odpowiedniego formularza, warto spojrzeć na naszą praktykę z drugiej strony granicy. Wtedy problem funkcjonowania ENA wydaje się znacznie bardziej skomplikowany.
[srodtytul]Zakłopotani partnerzy[/srodtytul]
Półki z polskimi ENA uginają się między innymi w Niemczech i Wielkiej Brytanii, bywa, że powodują pewne zakłopotanie tamtejszych sądów i prokuratur. Zostawiając na chwilę z boku naszą zasadę legalizmu ścigania, warto się temu zakłopotaniu przyjrzeć.
Widzimy tam np. irlandzki SN, który stoi przed perspektywą wykonania kolejnego ENA za kradzież telefonu komórkowego lub dwóch kurczaków, co, jak ustalono, będzie kosztowało tamtejszego podatnika każdorazowo średnio 25 tys. euro. Widzimy sądy zmuszone pozbawić wolności osobę, której z największą pewnością w ogóle nie wymierzy się kary pozbawienia wolności. Widzimy też, co jest inną kwestią, nakazy wydane przez polskie sądy, kiedy wystarczające byłyby względniejsze i tańsze środki pomocy prawnej.