[b]Góra przepisów, nieustanne zmiany, niejasne regulacje. Jak by pan jednym zdaniem opisał polskie prawodawstwo?[/b]
[b]Marek Zubik:[/b] Hm… może jak statek obciążony towarem, cokolwiek nieszczelny, płynący bez kapitana do nieznanego portu na skalistej wyspie, na której wyłączono latarnię. Cel rysuje się niejasno, nikt nie odpowiada za całość podróży, statek jakoś jeszcze płynie, ale szanse pełnego sukcesu są małe. A teraz już poważnie. Panuje przekonanie, że jest źle. Na poziomie ustawodawstwa i tworzenia innych aktów normatywnych. Niestety, niełatwo krótko opisać przyczyny, a tym bardziej przedstawić receptę na poprawę stanu rzeczy.
Niektóre braki biorą się z kłopotów systemowych. Chodzi zarówno o regulacje dotyczące samego procesu stanowienia prawa, jak i braki kadrowe czy przemieszanie ról prawodawcy i legislatora. W pewnym momencie chyba uwierzyliśmy, że bardzo szczegółowa regulacja procedury legislacyjnej oraz rozbudowany proces prawotwórczy poprawią jakość stanowionego w Polsce prawa. Można odnieść wrażenie, że pomylono gest bezradności z zaaplikowaniem lekarstwa. Utrwaliły się pewne negatywne zjawiska, przy czym można odnieść wrażenie, że wszyscy się do nich przyzwyczaili i nie oczekują, by coś się mogło poprawić.
[b]Wspomniał pan o brakach systemowych. Czy jakieś mógłby pan wskazać?[/b]
Niektóre z nich są bardzo dobrze znane. Konstytucja z 1997 r. podniosła z dwóch do trzech liczbę czytań koniecznych do uchwalenia ustawy w Sejmie. Mam wątpliwości, czy to zwiększyło racjonalność procesu ustawodawczego. Nie było poważnej dyskusji nad rolą Senatu w tym procesie. W VI kadencji nie wniósł żadnej poprawki aż do 48 proc. wszystkich ustaw, jakie otrzymał z Sejmu. Do 20 proc. zaś wniósł poprawki wyłącznie techniczne. Czy możemy mówić zatem o faktycznej roli Senatu jako izby korygującej ustawodawstwo? Wydaje mi się również, że konstytucja nie wyposażyła dostatecznie Rady Ministrów w instrumenty rozsądnie rozumianego wpływu i reakcji na to, jak parlament zmienia rządowe projekty ustaw.