Przekonali się o tym rodzice dziewczynki, którzy zawieźli dziecko w środku nocy z 40-stopniową gorączką na izbę przyjęć.

Gdy bliski nie znajduje pomocy, łatwo dać się ponieść emocjom. Istotniejsze jest jednak stawianie pytań „dlaczego tak się stało” i znajdowanie odpowiedzi. Choćby po to, by system ochrony zdrowia usprawnić. A gubią się w nim i lekarze, i pacjenci. Gdy pojawia się problem z pieniędzmi, wiadomo, że winni są dyrektorzy szpitali, gdy są kłopoty z leczeniem – lekarze, a gdy z opieką – pielęgniarki. Nigdy zaś nie odpowiada Ministerstwo Zdrowia ani Narodowy Fundusz Zdrowia. Obie instytucje szermują argumentami jak z „Krótkiej rozprawy...” Mikołaja Reja: „Ksiądz wini Pana, Pan Księdza, a nam biednym zewsząd nędza”. Czyli za wszystko dostaje się pacjentowi.

Czemu jednak ani lekarze, ani pacjenci nie wiedzą, do kogo trzeba iść po pomoc, kiedy jest potrzebne skierowanie, a kiedy nie. Czy wezwać pogotowie, czy jechać do przychodni? Pomysł z SOR (szpitalnymi oddziałami ratunkowymi) miał uzdrowić sytuację i stworzyć miejsce, w którym ludzie w nagłych przypadkach otrzymają pomoc. Efekt? Kompletna niewydolność systemu. Kolejne próby reformowania różnych jego elementów to jak kroplówka dla umierającego.

Łatwo wykrzykiwać populistyczne hasła, wskazując niegodziwego doktora. Trudniej sprawić, aby każdy wiedział, co ma zrobić i gdzie się kończą jego kompetencje. Ktoś powiedział, że lekarz kompetentny to taki, który wie, kiedy trzeba odesłać pacjenta do innego lekarza. Pytanie tylko, czy ktoś za niego zapłaci.