Kilka lat temu sformułowałem kilka uwag krytycznych wobec planowanych zmian w ustroju prokuratury, ze szczególnym uwzględnienie pozycji prokuratora generalnego. Zmiany zostały wprowadzone, ale przygotowany przez Ministerstwo Sprawiedliwości projekt nowej ustawy wskazywałby na to, że zmiany te nie były zadowalające. Nie przypuszczam bowiem, by uchwalenie ustawy o prokuraturze w roku 1985 było powodem do przygotowania nowego projektu.
PG w wersji sprzed 2010 r. był, jak wiadomo, ministrem sprawiedliwości, a ponieważ personalna obsada tego stanowiska nie była trafna, co objawiło się w owocach działań resortu w latach 2005–2007, opozycja podjęła decyzję o rozdzieleniu tych stanowisk. Czy rozdział ten, przeprowadzony dopiero w 2010 r., był lekiem na całe zło?
Problem w konstytucji
Prokuratura z organu ochrony prawnej powiązanego z Ministerstwem Sprawiedliwości stała się organem podległym prezesowi Rady Ministrów. Jako całość jest ona niejako organem administracji publicznej, niezespolonej, podległej premierowi.
Prokurator generalny nie może być indagowany przez parlament
Wskazuje na to regulacja konstytucyjna. Powszechnie zwraca się uwagę na brak wzmianki na temat prokuratury w Konstytucji RP. Jednakże z tego, czego w ustawie zasadniczej nie ma, także wynikają bardzo poważne konsekwencje ustrojowe. Zwracam uwagę na sposób powołania PG przez prezydenta RP. Dla należytego wykonania tego aktu niezbędna jest kontrasygnata prezesa Rady Ministrów. Kontrasygnata to nie jest akt bez znaczenia, ale wynikają z jej złożenia określone konsekwencje. Przez jej złożenie premier bierze na siebie odpowiedzialność za działanie prezydenta RP. Ciekawa konstrukcja, bo przecież nie ma on nawet możliwości zaopiniowania kandydatów, których zgłaszają Krajowa Rada Sądownictwa i Krajowa Rada Prokuratury. Premier ponosi odpowiedzialność za akt, na dokonanie którego nie miał najmniejszego wpływu.