Ustawa nakazuje gminom rozpisanie przetargów, na podstawie których wyłoniona zostanie firma wywożąca śmiecie na ich terenie. Pomysł na pierwszy rzut oka racjonalny, bo w takich przetargach decyduje przede wszystkim cena usługi, a więc skutkiem są oszczędności.
Dlaczego więc wiele gmin zwleka z rozpisywaniem przetargów, dlaczego odwleka spełnienie przetargowego obowiązku narzuconego im przez ustawodawcę? Dlaczego liczą, że w końcu będą mogły wybierać firmę „z wolnej ręki”?
Ktoś powie: to klasyczny przejaw nepotyzmu i kolesiostwa, bo „z wolnej ręki” wybrany zostanie zapewne „znajomy królika”. Z doświadczeń krajów UE, w których wprowadzana była podobna reforma (np. Czech), wynika jednak, że to wcale nie musi być prawda. Być może chodzi o przeciwdziałanie nieuczciwym praktykom niektórych firm.
Nie jest bowiem tajemnicą, że rynek śmieciowy opanowują duże, bardzo ekspansywne, często międzynarodowe koncerny, zdolne z łatwością wygrać każdy przetarg, wycinając lokalną konkurencję. Dużych bowiem stać na stosowanie przez rok i dłużej zaniżonych cen tylko po to, by wygrać w przetargu i zdobyć rynek. Z czasem, kiedy małe firmy padną lub nie będą już zdolne stanąć do konkurencji, zwycięzca podniesie cenę, rekompensując sobie przy okazji okres cen dumpingowych.
Dla gmin ustawa śmieciowa to jeszcze jeden problem. Brak wyobraźni ustawodawcy łatwo może je wpędzić w pętlę zadłużenia. Zgodnie z przepisami każdy właściciel nieruchomości będzie musiał płacić za wywóz śmieci, bez względu na to, czy je rzeczywiście produkuje. Łatwo sobie wyobrazić, że część właścicieli – ludzi uboższych – nie będzie płacić, popadając w nieściągalne zadłużenie.