To mnie wtedy ratowało. Miałam nawet pomysł, żeby zająć się naukowo właśnie historią doktryn polityczno-prawnych, a dokładnie – platońską ideą państwa. Kiedyś znalazłam w bibliotece podstawową dla tego tematu publikację Eugeniusza Jarry, wydaną jeszcze w 1927 r. Okazało się, że kartki były jeszcze nierozcięte. Byłam pierwszą czytelniczką. Poczułam wtedy, że jednak nie chcę się zajmować czymś, co zainteresuje kogoś innego raz na 50 lat.
Stąd prawo administracyjne?
Bardziej fascynowało mnie cywilne, głównie z powodu wykładów prof. Maksymiliana Pazdana. Właściwie wtedy prawo administracyjne wydawało mi się bardzo nudne. Chciałam jednak pracować naukowo, bez przymusu zapisywania się do partii. Uznałam więc, że prawo administracyjne jest tak mało popularne i atrakcyjne dla przyszłych naukowców, że będę miała więcej szans na etat.
Skończyła pani studia z wyróżnieniem. Nie było żadnej rysy, problemów z żadnym przedmiotem?
Od początku wiedziałam, że chcę zostać na uczelni, więc się przykładałam. Stworzono wówczas dla studentów z najlepszą średnią indywidualny tryb. Mogliśmy wręcz wybierać sobie wykłady i zajęcia. Zwalniano nas z ćwiczeń. To mnie trochę rozpuściło. I kiedy pojawił się przedmiot – informatyka prawnicza, który w żaden sposób mnie nie zajmował, zrobiłam wszystko, żeby go nie zdawać. Mimo luźniejszego trybu studiów ówczesny dziekan wydziału prawa był trochę zdziwiony, ale i rozbawiony, machnął więc ręką i zwolnił mnie z tego przedmiotu. Później się to na mnie zemściło... Okazało się bowiem, że moja praca doktorska dotyczyła prawnych problemów informatyki.
Nie miała pani wpływu na temat?