Wiele ostatnimi czasy mówi się o udziale obywateli w sprawowaniu władzy, o demokracji bezpośredniej, o partycypacji. Asumpt do tego dały nie tylko głośne referenda w Elblągu czy w Warszawie w 2013 r., w których mieszkańcy bezpośrednio dawali wyraz swojemu niezadowoleniu z władzy. W rozwijanie partycypacyjnych metod rządzenia, w szczególności na poziomie lokalnym, inwestowane są pieniądze unijne i środki prywatnych darczyńców, takich jak Fundacja im. Stefana Batorego czy Polsko-Amerykańska Fundacja Wolności. W projektach finansowanych z tych środków biorą udział setki samorządów w całym kraju.
Przybywa dobrych praktyk i rozwiązań prawnych lub ich propozycji. Wiele z nich jest zawartych w prezydenckim projekcie ustawy o współdziałaniu w samorządzie terytorialnym na rzecz rozwoju lokalnego i regionalnego oraz o zmianie niektórych ustaw (jesienią 2013 r. w Sejmie odbyło się wysłuchanie publiczne na jego temat). Są tam między innymi postulaty przeniesienia wysłuchania publicznego na poziom lokalny, wzmocnienia tzw. referendów merytorycznych czy lepszego uregulowania lokalnych konsultacji. Wciąż jednak istnieje wiele przeszkód hamujących rozwój partycypacyjnego modelu rządzenia i zniechęcających obywateli do aktywnego włączania się w życie publiczne.
Bariery partycypacji ?i trudna inicjatywa
Nie brak nam przepisów, instytucji czy pomysłów, jak produktywnie włączyć mieszkańców w życie publiczne. Głównym problemem jest mentalność lokalnych włodarzy, obawy przed kontaktem z mieszkańcami, także strach mieszkańców przed kontaktem z władzą. Ale niestety, co wydaje się najgorsze, to niezrozumienie podstawowych zasad demokracji i wartości konstytucyjnych, zwłaszcza po stronie samorządów.
Jak w soczewce problem ten pokazuje historia pewnej szczególnej formy partycypacji publicznej – inicjatywy uchwałodawczej mieszkańców. Instytucja pozwala obywatelom na przedkładanie lokalnym organom stanowiącym (czyli radom i sejmikom) własnych projektów uchwał. Wydawałoby się, że uprawnienie to jest oczywiste. Tym bardziej że na poziomie krajowym mamy odpowiednik – obywatelską inicjatywę ustawodawczą. Dlaczegóż by więc na poziomie samorządowym nie miały obowiązywać podobne rozwiązania?
I rzeczywiście samorządy w Polsce, mając dość dużą autonomię i mogąc samodzielnie kształtować lokalny ład (oczywiście w zgodzie z obowiązującymi ustawami i konstytucją), przyznają w statutach (czyli swoich „lokalnych konstytucjach") mieszkańcom prawo do proponowania własnych uchwał. Niestety, nie jest to standardowe rozwiązanie. Według szacunków Instytutu Spraw Publicznych z przełomu 2011 i 2012 roku zaledwie 41 proc. gmin w Polsce miało uregulowaną w statucie inicjatywę uchwałodawczą mieszkańców. Większość samorządów najwyraźniej nie dostrzega potrzeby wzmacniania roli swoich mieszkańców.