W polskim prawie karnym tego francuskiego trójpodziału nie przyjęto i od 1932 r. obowiązywały dwa akty prawne: kodeks karny ?i prawo wykroczeń. Teraz kodeks karny i kodeks wykroczeń, jeszcze z 1971 r., nieco zreformowany. Zreformowanie części ogólnej w 1997 r. polegało głównie na uwzględnieniu regulacji z części ogólnej kodeksu karnego. I tak, w art. 1. § 1 k.w. pojawiła się w definicji wykroczenia „społeczna szkodliwość", a także § 2 oddzielający winę od strony podmiotowej. W ślad za tym w art. 6 k.w. stronę podmiotową zdefiniowano tak jak w k.k. Nie wprowadzono jednak przepisu, że „nie stanowi wykroczenia czyn zabroniony, którego społeczna szkodliwość jest znikoma". Taką „niedokładność z niedopatrzenia" można znaleźć również w części szczególnej k.w., która posługuje się znamionami rozboju ze starego k.k. „gwałt na osobie", podczas gdy w k.k. znamion tych nie znajdziemy, bo zastąpiła je „przemoc wobec osoby". Ot, zwykłe błędy ustawodawcy. Orzecznictwo musiało tłumaczyć, że gwałt to przemoc... z dość marnym skutkiem.

Wracając do tytułowej sałatki, ?to zaistniała z racji nieprzyjęcia w polskim systemie prawa karnego trójpodziału przestępstw i uregulowania zarówno zbrodni, występków, jak i wykroczeń w jednym kodeksie karnym. Skoro zaś zdecydowano się na podział prawa karnego na to „o przestępstwach" i to „o wykroczeniach", to część ogólna k.w. w zakresie zasad odpowiedzialności powinna być maksymalnym powtórzeniem części ogólnej k.k. Powinna być, a nie jest, czego dowodzi brak przepisu o znikomości społecznego niebezpieczeństwa wykroczenia. Tzw. czyny przepołowione, które mogą być albo występkiem, albo wykroczeniem, w zależności od wartości, skłaniają mnie do takiego poglądu. I takim „maksymalnym powtórzeniem" części ogólnej jednego kodeksu w drugim powinien być przepis o znikomej społecznej szkodliwości: że niweczy ona charakter czynu jako wykroczenia.

Znikoma społeczna szkodliwość wykroczenia zachodziłaby w zasadzie przy każdej sklepowej kradzieży, kiedy to łupem pada batonik, bułka albo i „sałatka". Przypominam sobie opowieść prowadzącego zajęcia z prawa karnego. Objęła ona także problematykę drobnych kradzieży sklepowych. Okazało się, że w statystykach policyjnych one nie figurują, bo sklepy rozwiązują ten problem bez rozgłosu, przy użyciu własnego personelu i środków, by nie rozeszło się, że do sklepu zachodzą także „drobne złodziejaszki". W Polsce, jak widać na przykładzie „sałatki" o takich przypadkach trąbi się na prawo i lewo. Najwidoczniej bowiem do poziomu zachodnioeuropejskiego jeszcze nam daleko. Ale może jesteśmy na dobrej drodze.

Autor jest łódzkim adwokatem