Trudno się z tym nie zgodzić, zwłaszcza że autorem sentencji jest Albert Einstein. Im jednak bardziej skomplikowane i mętne są przepisy, tym łatwiej w nich pływać oszustom.

Zwykły Kowalski liczy jedynie na to, że w miarę poprawnie wypełnił zeznanie podatkowe i że urząd skarbowy się do niego nie przyczepi. Oszust ma dużo więcej do stracenia. Dlatego jeśli już decyduje się kłamać, to sprytnie. Ponieważ nie zawsze radzi sobie sam, idzie do doradcy podatkowego. W końcu co dwie głowy do kombinowania, to nie jedna.

Rola doradcy podatkowego w świecie Kowalskiego jest klarowna: ma pomóc, wyjaśnić, sprawdzić. W świecie oszusta urasta do innej rangi. Sprawdza się tu zdanie angielskiego ekonomisty Johna Maynarda Keynesa, że „unikanie podatków jest jedynym zajęciem intelektualnym, które niesie z sobą jakieś wynagrodzenie". Oszust wysiłek intelektualny już wykonał: znalazł sposób na wyłudzenie pieniędzy. Teraz chce, by cały proceder stał się legalny, a on sam uniknął kary, zachowując przy tym pieniądze i wolność. Jeśli znajdzie złoty środek, jest skłonny podzielić się zyskiem.

W takim układzie doradca zawsze stoi pomiędzy państwem, które pieniądze od podatnika chce uzyskać, a klientem, który nie chce ich zapłacić. Daleka jestem od suponowania doradcom konszachtów z przestępcami. Zastanawiam się jedynie, jak mają się przekonać, że klient, który do nich przychodzi, to niewinny petent. I skąd mają wiedzieć – poza oczywistymi przypadkami – że zamiast udzielenia rzetelnej porady stają się wspólnikiem w przestępstwie. Bo czym różni się właściciel dochodowego biznesu od oszusta? Obaj mogą nosić równie dobrze skrojone garnitury. Przestępca nie musi też ustępować przedsiębiorcy w inteligencji i ogładzie.