Przez lata windykatorzy odzyskiwali pieniądze, jakie jeden człowiek był winien drugiemu. Ostatnio jednak pojawili się wśród nich prawdziwi artyści, którzy odzyskują długi nieistniejące. Do niedawna skupowali roszczenia, licząc, że dłużnik nie podniesie przed sądem zarzutu przedawnienia lub nie odwoła się od nakazu zapłaty, zwłaszcza gdy o nim nie wie. Po zmianie kodeksu cywilnego w lipcu 2018 r., gdy już sąd sam z urzędu musi zbadać, czy roszczenie nie jest przedawnione, wydawało się, że mogą liczyć tylko na magię hasła „windykacja" (co niekoniecznie działa). Ale znaleźli inne rozwiązanie. Wpisują Polaków do wszelkich możliwych rejestrów dłużników.
Czytaj także:
Pora położyć kres osaczaniu dłużników
Problem w tym, że takie praktyki dotykają nie tylko nieuczciwych, ale również uczciwych ludzi, co pokazuje opisywany dziś przez nas przypadek kobiety, która choć spłaciła zadłużenie na karcie kredytowej, po latach dowiedziała się, że nadal jest winna kilka tysięcy złotych – tym razem już nie bankowi, lecz firmie windykacyjnej.