Rz: Kolejna rocznicowa zadyma na 11 listopada przyniosła głosy, że polska demokracja nie jest zbyt walcząca. Padają porównania do mrocznych czasów ubiegłego wieku. Czy kilkuset chuliganów można traktować jako zagrożenie dla demokracji ?
Dr Ryszard Piotrowski, konstytucjonalista z Uniwersytetu Warszawskiego: Listopad, powtórzmy za Wyspiańskim, to „niebezpieczna dla Polaków pora". Ostatnio także dlatego, że stwarza okazję do postulowania ograniczenia wolności, tym razem wolności zgromadzeń. Powodem są zamieszki 11 listopada. Z tej przyczyny nowelizowano już pospiesznie prawo o zgromadzeniach. Znaczną część tych zmian Trybunał Konstytucyjny uznał za niezgodne z ustawą zasadniczą. Ograniczanie wolności zgromadzeń – postulowane zwykle z okazji listopadowego święta – nie jest w istocie przejawem walki o demokrację, ale – zapewne wbrew zamiarom zwolenników restrykcji – zwalczaniem demokracji. Trudno to pogodzić. Ustrój demokratyczny nie polega na tym, że demonstrować mogą jedynie „zwolennicy umiarkowanego postępu w granicach prawa". Demonstracje, niekiedy przeradzające się w zamieszki, są częste we współczesnych państwach uważanych za demokratyczne, co ma związek z kryzysem, którego one doświadczają.
Pojawiają się postulaty, by zaostrzać prawo o zgromadzeniach. W imię bezpieczeństwa na ulicach i samej demokracji. Czy demokracja nie powinna się jednak pogodzić z pewnym iskrzeniem, tak jak my, mieszkańcy ziemi, musimy się pogodzić z tym, że część z nas mieszka przy wulkanach?
Rozwiązania polegające na uznaniu, że bezpieczeństwo jest ważniejsze od wolności, nie są przejawem troski o demokrację, ale świadectwem erozji ustroju demokratycznego. Demokracja bez wolności nie przetrwa, stając się własnym przeciwieństwem. Ograniczanie wolności w imię bezpieczeństwa zagraża państwu demokratycznemu, dlatego wymaga starannego baczenia na proporcjonalność ewentualnego ograniczenia.
Gdzie byłaby ta granica?