Sezon urlopowy sprzyja pokusie, aby braki kadrowe wypełnić zlecając dodatkowe obowiązki pracownikom, którzy nie wypoczywają. Jeśli kończy się to dla nich nadgodzinami, a nie doczekają się pensji, bywa to kwestią czasu. Gdy do akcji wkroczy inspektor pracy i doszuka się naruszeń czasu pracy, wręczony szefowi nakaz zapłaty z natychmiastowym obowiązkiem jego wykonania to tylko jedna z czekających go dolegliwości.
Ale nawet zgoda pracowników na nadgodziny i zapłata nie zwalnia pracodawcy z zasad, na jakich może je zlecać. Nie wystarczy, że zachowa limity i zapewni odpowiedniej długości odpoczynek. Bo pracę nadliczbową mogą uzasadniać tylko szczególne, wyjątkowe okoliczności. A do takich nie należy okres wzmożonego korzystania z urlopów wypoczynkowych.
Czy jednak postępowanie pracodawców można uznać za naganne? Z pewnością, gdy z załogi uczynią darmową siłę roboczą. Niekoniecznie jednak, gdy to sami zatrudnieni chcą dorobić do pensji.
W nagonce na pracodawców zapominamy, że to oni muszą radzić sobie przy wciąż mało elastycznym kodeksie pracy. Ponoszą koszty kolejnych przywilejów zatrudnionych, które rząd tak łatwo przyznaje i rozszerza. To ich kieszeń musi przetrwać podwyżkę minimalnej płacy, coraz dłuższe okresy nieobecności rodziców, czy dodatkowe urlopy podwładnych. Teraz przyjdzie im się również zmierzyć ze zmianami w zawieraniu terminowych umów. Trudno się dziwić próbom minimalizacji kosztów. Szczególnie, że za uczciwość i rzetelność nasze państwo nie nagradza.
O tym, kiedy i w jakim wymiarze można zlecać pracę nadliczbową, piszemy w artykule "Sezon uzasadnia nadgodzin".