Nie biorą bowiem pod uwagę, że układ sił, co więcej, polityczny trend jest na korzyść odzyskiwania podmiotowości wyborców, klasycznej demokracji kosztem hamulców, by nie powiedzieć pęt prawnych wokół niej zbudowanych, których elementem jest Trybunał.
W tej sytuacji powoływanie się na literę konstytucji przez Trybunał nie wystarczy. Tak samo nie wystarczą wskazania Komisji Weneckiej, że rola Trybunału jest szczególnie istotna w czasach dużej przewagi u władzy jednej opcji politycznej i że Trybunał powinien być jednym z kluczowych elementów mechanizmu gwarantującego wzajemną kontrolę i równoważenie się władz. Ładnie brzmią te słowa, tylko jak się one mają do faktu, że podczas ośmiu lat rządów blok PO–PSL miał w TK przewagę i będzie miał ją jeszcze długo, nawet gdyby dołączyła doń cała piątka PiS.
Na polityczny kompromis trudno liczyć, jeśli nowy szef PO zapowiada totalną opozycję, z drugiej strony sparaliżowany Trybunał daje PiS też pewne profity, więc po co ma składać broń. Kompromisu nie chcą też luminarze liberalnej demokracji. Pamiętamy, jak żartem nazywali kompromis zaproponowany przez prezesa Rzeplińskiego. Choć to była, może trudna, ale poważna propozycja. Mimo to uważam, że jest jeszcze klucz do kompromisu. Ma go Trybunał, a symbolicznie trzyma go prezes Rzepliński w kieszeni. Może dlatego trzymał w niej rękę podczas spotkania z szefem KW.
Trybunał może godnie, ale ze świadomością obserwowanych trendów, zaakceptować nowelę ustawy o TK jako próbę mniej lub bardziej udanej reformy Trybunału. Pewne nowe rygory, jak terminy rozpraw czy ich kolejność, można potraktować jako kierunkowe postulaty. Ale nie może Trybunał kwestionować prawa Sejmu do wyboru sędziów ani określać swego składu, w szczególności kworum, w jakim orzeka. W skrajnym wypadku Sejm mógłby ustalić, że orzeka tylko w całym składzie. A przecież tego nie uchwalił.
Pat nikomu nie służy, a organ nieużywany zwyczajnie obumiera. Trybunał może sobie pomóc i pomóc Polsce.