Analiza struktury sporów sądowych angażujących najczęściej polskich przedsiębiorców prowadzi do kilku zaskakujących wniosków. Spieramy się niechętnie, a przynajmniej niezbyt ochoczo się do tego przyznajemy. Za to bardzo uważnie liczymy koszty i szacujemy ryzyko, traktując spór sądowy raczej jako przeszkodę w prowadzeniu interesów niż środek do osiągnięcia biznesowego celu. Czy nie przeceniamy zagrożeń, bagatelizując szanse, jakie daje proces?
O co walczy biznes?
Przeważającą część sporów, które trafiają do polskich sądów, stanowią spory z kontrahentami: od prostych pozwów o zapłatę za dostarczony towar poprzez odszkodowania za niewykonanie umów aż po skomplikowane wielowątkowe procesy łączące elementy kontraktów infrastrukturalnych, konsorcjów, zamówień publicznych czy gwarancji bankowych. Dominacja tego typu spraw jest zrozumiała, bo mają one bezpośrednie przełożenie na wyniki finansowe przedsiębiorstwa.
Druga kategoria spraw, to spory pracownicze, nieodłączna część polskiej rzeczywistości gospodarczej. Poza nielicznymi przypadkami o charakterze precedensowym niosącymi konsekwencje dla dużych grup pracowników, procesy z pracownikami są może w swej masie mniej znaczące strategicznie, ale często nie mniej ekscytujące, zwłaszcza że w ich przypadku w grę wchodzą zwykle duże emocje. Trzecia, najpoważniejsza i prawdopodobnie najbardziej dynamicznie rozwijająca się kategoria, to spory z szeroko rozumianej konkurencji, takie jak pozwy o zaniechanie czynów nieuczciwej konkurencji (np. spory reklamowe między konkurentami), naruszenie praw autorskich, patentów itp. Ten typ spraw jest mniej liczny, ale ich znaczenie – kluczowe, jako że wynik procesu stanowić może o być albo nie być istotnej linii biznesowej, a czasem nawet całego przedsiębiorstwa.
Przyczajony tygrys
Przedsiębiorcy deklarują zgodnie, że decydują się na wszczęcie procesu sądowego dopiero w ostateczności, zmuszeni dochodzić należnych im roszczeń. Firmy akcentują, że w większości przypadków występują po stronie pozwanej. Matematyka jednak nieubłaganie podważa prawdziwość tej tezy. Aby obie strony sali sądowej były pełne, to ilość pozwanych musi równać się (w pewnym statystycznym uproszczeniu) ilości powodów. Pomijając stanowiące margines w działalności przedsiębiorstw pozwy indywidualnych osób, ujawnia się tu pewien ciekawy dysonans. Można wysnuć tezę, że ci przedsiębiorcy, którzy prowadzą bardziej agresywną walkę litygacyjną, unikają afiszowania się z taką polityką, prawdopodobnie w obawie o reputację. Łatka pieniacza z pewnością nie jest marzeniem żadnego poważnego rynkowego gracza.
Ta strategia ukrywania rzeczywistej skali skłonności do podejmowania procesowego ryzyka być może tłumaczy, dlaczego – pomimo deklaracji firm o dążeniu do rozwiązań ugodowych – nadal aż dwie trzecie spraw spornych trafia do sądu, a tylko jedna trzecia rozwiązywana jest polubownie. Przejście od słów do czynów zajmuje więc nieco czasu. Niemniej jednak, alternatywne formy rozwiązywania sporów, tzw. ADR, zyskują na uwadze i znaczeniu, a ostatnie lata przyniosły zauważalny wzrost liczby mediacji. Czas pokaże, jak przełoży się on na efekty w postaci ugodzonych sporów.