Rz: Mimo deklaracji organów władz – zarówno europejskich, jak i krajowych – ochrona stron transakcji zawieranych w internecie jest ledwie teoretyczna. Nawet liczne ostatnio orzeczenia luksemburskiego Trybunału Sprawiedliwości w sprawach e-konsumenckich brzmią jakoś fałszywie. Chociażby dlatego, że nie udzielają odpowiedzi wprost, tylko pouczają sądy krajowe, jakimi mają kierować się kryteriami, żeby wilk był syty i owca cała.
Marek Świerczyński: Nie da się inaczej. W obrocie międzynarodowym konieczne jest zbalansowanie interesów przedsiębiorców internetowych i konsumentów. Bezrefleksyjne i restrykcyjne stosowanie przepisów chroniących lokalnych kupujących, stworzonych z myślą o krajowych transakcjach, do handlu międzynarodowego, mija się z celem. Może nawet doprowadzić do geoblokowania usług. Przykładem wadliwego podejścia do tego problemu jest wyrok polskiego Sądu Najwyższego w sprawie warunków sprzedaży biletów internetowych UEFA (z 17 września 2014 r., sygn. akt I CSK 555/13). SN przyjął, że klauzula właściwości prawa obcego (w tym przypadku szwajcarskiego) jest z założenia niedozwolona. To bezsensowne dla każdego, kto korzysta z internetu i sprawdził wiążący go regulamin. Większość takich dokumentów przewiduje właściwość prawa obcego. I to jest normalne. Polski sąd ograniczył prawa konsumenta internetowego. Trybunał Sprawiedliwości EU w wyroku z 28 lipca 2016 r. w sprawie Amazon (C-191/15) stwierdził natomiast co innego. Właściwość prawa obcego jest dopuszczalna, ale należy poinformować konsumenta, że może powołać się na korzystniejsze dla niego przepisy państwa, w którym ma miejsce zwykłego pobytu. To istotna różnica.