Obserwując kolejne organizowane przez prawników kongresy (o coraz większej skali), owacyjne witanie przez nich przy różnych okazjach prof. Andrzeja Rzeplińskiego, ich życzliwe otwarcie na często dramatyczne apele prof. Małgorzaty Gersdorf czy też prof. Adama Strzembosza, ktoś może się zastanawiać – o co im tak naprawdę chodzi.
Można odpowiedzieć, że o praworządność, poszanowanie sądów i utrwalonych reguł konstytucyjnych. Problem jednak w tym, że łatwo tę odpowiedź można podważyć i wykpić dzięki retorycznym zwrotom, w rodzaju: „Praworządność? Dobre sobie! Gdzież tam ci pazerni adwokaci, przemądrzali radcowie i niesprawiedliwi sędziowie mogą przejmować się takimi wyższymi wartościami!". I skoro w tej narracji najprostsza odpowiedź odpada, poszukiwana jest alternatywna. Prawnikom zatem w takiej wersji chodzi tylko o „ochronę swoich interesów", o wyartykułowanie frustracji spowodowanych oderwaniem od wpływów i zleceń, czy też o utrwalanie patologicznych układów i „korporacyjną solidarność". I rzecz jasna, za głosami w obronie praworządności stoi tylko i wyłącznie brutalna polityka.
Oczywiście, na dłuższą metę to nie wytrzymuje krytyki. Co prawda nie można wykluczyć, że jakiemuś prawnikowi względy polityczne mogą przesłaniać ogląd rzeczywistości, a jeszcze inny jest tak zły, że zupełnie nie przejmuje się dolą innych ludzi. Ale czy naprawdę można takie oceny odnieść do większości prawników? I na dodatek owi prawnicy mieliby być na tyle zdegenerowani, żeby tak spontanicznie reagować w obronie konstytucji i sądów? To owacje w imię gnębienia innych? Płomienne apele w imię korporacji? Zgoda, może złych jest kilku, kilkunastu, kilkudziesięciu, kilkuset – ale wszyscy lub prawie wszyscy?
Popatrzmy na to inaczej. Wyobraźmy sobie, że do jakiejś redakcji przychodzi nowy szef i narzuca zespołowi pisanie politycznych politgramot zamiast ciekawych tekstów. Załóżmy, że minister nauki chce mieć przemożny wpływ na mianowanie rektorów wszystkich uczelni, a np. księża muszą oglądać programy polityczne, w których niedouczeni z zakresu teologii politycy z wyższością opowiadają coś na zasadzie: „Ależ te zasady wiary są nielogiczne. Zrodzony, a nie stworzony – cóż to w ogóle znaczy? Musimy to zreformować!".
Niewątpliwie każde z tych środowisk w takich sytuacjach zaczęłoby się irytować, bronić i powoływać na wyższe wartości. Na tej samej zasadzie można byłoby im odpowiedzieć, że naukowcy to zamknięta kasta, dziennikarze nie są wrażliwi na los zwykłego człowieka, a o księżach to już w ogóle szkoda gadać... I tak samo można byłoby znęcać się nad reprezentantami każdego innego zawodu. I na podstawie kilku, kilkunastu przykładów złych jednostek te argumenty łatwo byłoby rozpowszechnić w mediach.