A wszystko to w imię humanitaryzmu, zasad wypływających z naturalnych praw. Dla mnie coraz bardziej nadinterpretowanych, rozszerzanych, a przez to degradowanych i ośmieszanych. Przybierają one czasem wręcz groteskowy wymiar, jak podczas procesu Andersa Breivika w Norwegii. Zaczął się on od ożywionej dyskusji na sali sądowej o kolorze manekina, na którym biegli mieli wskazywać obrażenia ofiar szaleńca.
Przez chwilę najważniejsze stało się rozwiązanie dylematu, czy aby biały manekin nie narusza idei tolerancji, a z kolei czarny nie jest zbyt rasistowski. Jaka była ulga, kiedy po godzinach narad wybrano w końcu kolor szary i proces mógł się rozpocząć. Troska o ofiary i ich bliskich stała się nagle sprawą drugorzędną.
Mam wrażenie, że nasza polityka karna w ostatnich latach zaczęła coraz bardziej przesiąkać tak pojętymi humanizmem i tolerancją. A 10 tys. zł dla odizolowanego przestępcy za brak wegańskiego jedzenia ma tu wręcz symboliczny wymiar. Większą wagę przywiązuje się do praw przestępców niż do praw i ochrony pokrzywdzonych, ich bliskich czy świadków. Państwo nie jest w stanie zapewnić im na każdym etapie postępowania karnego bezpieczeństwa i spokoju.
W tym sensie polityka karna wymaga znalezienia właściwych proporcji między prawami sprawców i ich ofiar, wymaga też utrzymywania racjonalnych kar. Proponowane przez Zbigniewa Ziobrę podwyższenie kary więzienia za okrutny gwałt do 25 lat jest propozycją efektowną, jednak do racjonalnych trudno ją zaliczyć. Trudno też zakładać, że ta surowość zmniejszy liczbę popełnianych w Polsce gwałtów. Tego rodzaju działanie wpisuje się raczej w modny wśród niektórych polityków tzw. populizm penalny, który sprowadza się do traktowania kodeksu karnego jako instrumentu do prowadzenia bieżącej polityki. Ziobro ów populizm stosował już 12 lat temu, kiedy po raz pierwszy został ministrem sprawiedliwości. Mechanizm jest prosty: tuż po bulwersującym opinię publiczną wypadku drogowym zaostrza się prawo drogowe, po makabrycznym pobiciu – kary za pobicie, a po porwaniu – kary za porwania. Wydarzenia w Rimini i reakcja ministra, który w świetle kamer ogłasza konieczność podniesienia kar za gwałt, idealnie wpisują się w tę politykę.
To sygnał dla opinii publicznej: jestem szeryfem, czuwam i wymierzę sprawiedliwość. Z czasem jednak o sprawie przestanie być głośno, a gdy przepisy wejdą w życie, nikomu nawet nie przyjdzie do głowy sprawdzić, jaki miały realny wpływ na spadek przestępczości. Zresztą byłoby to pewnie politycznie niebezpieczne. Włoski kodeks karny przewiduje surowsze kary za gwałt niż polski, a mimo to nie zniechęcił, nie wystraszył „dzikich zwierząt" z Rimini.