„Dla tych, którzy mają coś do nadrobienia" – hasło, którym Ikea reklamuje jeden ze swoich foteli, bezpośrednio nawiązujące do słów ministra Glińskiego deklarującego chęć nadrobienia znajomości twórczości Olgi Tokarczuk, jest najlepszym streszczeniem historii polskiej klasy średniej.
Warstwy, która w ostatnich tygodniach z niespotykaną żarłocznością rzuciła się na książki polskiej noblistki. Dowożone do księgarń całymi kontenerami, kupowane już nie na egzemplarze, tylko na metry. Bo przecież nie o literaturę tu chodzi, tylko o status. A w tej kwestii klasa średnia zawsze ma wiele do nadrobienia.
W końcu zawsze są gdzieś ci, którzy mają więcej, których kapitał społeczny i kulturowy góruje nad naszymi zasobami, całe szczęście większymi niż u tych znajdujących się w posiadaniu nieszczęśników z klasy niższej. O przynależności do klasy średniej nie decydują pieniądze, tylko aspiracje. Poczucie wyższości wobec tych, którzy mają mniej, i zazdrość wobec tych, którzy żyją w dobrym, lepszym od naszego stylu. Kompleks, który już od wielu lat jest modelem biznesowym szwedzkiej firmy meblarskiej. O tym, że Ikea sprzedaje nie tyle stoły, krzesła i regały, ile poczucie przynależności do kasty wybranych, żyjących „tak jak na Zachodzie", od dawna piszą socjologowie, a parę lat temu powstał nawet film dokumentalny (o wiele mówiącym tytule „Ikea. W pogoni za szczęściem").
Teraz, kiedy mieszkania członków polskiej klasy średniej zdążyły się już wypełnić meblami, przyszedł najwyraźniej czas, żeby coś na nich ustawić. I tym razem powiew lepszego świata nadszedł z dalekiej północy. Całe szczęście, że Szwedzi mają nie tylko Ikeę, ale i przyznającą literackie Noble Akademię. Można dzięki temu rozsiąść się wygodnie w fotelu, wziąć do ręki książkę i rozpocząć kolejną rundę wojny o status, wyruszyć w dalszą pogoń za szczęściem.