Europejska odpowiedź Trumpowi

Niemcy mogłyby inwestować 1,5 proc. PKB we własne zdolności obronne, a 0,5 proc. w obronę europejską. Berlin zwiększyłby wtedy zdolności obronne NATO zwłaszcza tam, gdzie są największe wyzwania dla bezpieczeństwa – w Europie Środkowo-Wschodniej.

Aktualizacja: 08.07.2018 22:57 Publikacja: 08.07.2018 18:40

Kanclerz Angela Merkel w Leer, gdzie mieści się dowództwo oddziału medycznego sił szybkiego reagowan

Kanclerz Angela Merkel w Leer, gdzie mieści się dowództwo oddziału medycznego sił szybkiego reagowania NATO.

Foto: AFP, Patrik Stollarz

Jedną z ostatnich linii obrony projektu europejskiego jest unijna zdolność do obrony. Pod tym względem Europa jest nadal uzależniona od Ameryki w stopniu, który na dłuższą metę jest nie do przyjęcia – zarówno dla USA, jak i dla samych Europejczyków. Stany Zjednoczone od dawna, a nie dopiero od czasu prezydentury Donalda Trumpa, słusznie wskazują na to, że gospodarki Europy i USA są mniej więcej tej samej wielkości, a w związku z tym Ameryka nie może na stałe ponosić 70 proc. nakładów na obronę. Czas powojenny, po końcu II wojny światowej, dobiega więc z pewnym opóźnieniem końca i Europa musi wziąć na siebie więcej odpowiedzialności – również za własne bezpieczeństwo.

Co do tego panuje zgoda: jeśli chcemy utrzymać NATO, będące nadal niezbywalnym filarem porządku europejskiego, my, Europejczycy, musimy zacząć wnosić większy wkład własny. Nie po to, żeby zrobić przyjemność Donaldowi Trumpowi, lecz dlatego że jego żądanie jest uzasadnione. Wspólnie uzgodniony cel – zwiększanie budżetów obronnych do poziomu 2 proc. PKB – ma być odpowiedzią na zrozumiałą krytykę ze strony USA.

Czytaj także: Prezydent USA w Europie: wizyta dużego ryzyka

Sensowne inwestycje

Również Niemcy zwiększają swój budżet obronny i chcą to połączyć z większymi wydatkami na pomoc rozwojową i zapobieganie kryzysom. To ciekawe połączenie, zupełnie przeciwne międzynarodowemu trendowi: ma być sygnałem, że sama siła wojskowa nie wystarczy, żeby zapewnić pokój. Wojnom, także domowym, można skutecznie zapobiegać tylko wtedy, jeśli ludziom w regionach kryzysowych da się nadzieję na położenie kresu cierpieniom i biedzie, nadzieję na oświatę, pracę i rozwój społeczny.

Jeśli idzie o inwestowanie w wojsko, również nie chodzi wyłącznie o samo zwiększanie wydatków. Politycznie zasadne pytanie brzmi: jak i gdzie wydawać pieniądze najbardziej sensownie. Na początku lat 90. Szwecja doszła do wniosku, że nie warto coraz więcej inwestować w ochronę środowiska na szwedzkim wybrzeżu Morza Bałtyckiego, jeżeli nie ma istotnej poprawy jakości wód na wybrzeżach innych krajów. W konsekwencji Szwecja zainwestowała w ochronę środowiska na polskim wybrzeżu. Efektywność wzrosła – korzyść dla obu stron była oczywista. Dzisiaj Polska nie potrzebuje już, tak jak wtedy, tego rodzaju pomocy, ale ten sposób myślenia nie stracił na aktualności.

Oczywiście, obrona nie jest tym samym co ochrona środowiska. Mimo to można by się zastanowić, czy nie przenieść tej idei na dziedzinę obrony. Punktem wyjścia są dwie przesłanki. Po pierwsze, Niemcy zobowiązały się zwiększyć wydatki obronne, ale wielu Niemców ma wynikającą z historii obawę, że coroczne inwestowanie w Bundeswehrę na poziomie 2 proc. PKB doprowadzi do tego, że kraj, który jest już mocarstwem gospodarczym i politycznym, stanie się też dominującym mocarstwem militarnym.

Wspólna obrona

70–80 mld euro rocznie na niemiecką armię mogłoby też wywołać obawy Francji. Zachodni sąsiad Niemiec wydaje połowę tej sumy, mimo że jest mocarstwem atomowym. Można tę troskę podzielać albo nie, ale nie można udawać, że tego problemu nie ma. Pogłębiłaby się również przepaść między Polską a Niemcami. Jeśli ten argument, używany w Niemczech, nie ma być tylko wymówką, warto znaleźć rozwiązanie, które zmieni rolę Niemiec w Europie i pokaże, że jest to kraj gotowy wziąć na siebie większą odpowiedzialność za dobro publiczne, jakim jest bezpieczeństwo.

Niemcy mogłyby np. krok po kroku inwestować 1,5 proc. PKB we własne zdolności obronne, a 0,5 proc. w obronę europejską. Kraje NATO zgodnie oceniają, że najwrażliwszym miejscem na obszarze sojuszu jest jego wschodnia flanka, tzn. Polska i kraje bałtyckie. Z tego właśnie powodu jednostki NATO stacjonują w tych krajach na zasadzie rotacyjnej, przy czym ich liczebność jest ograniczona głównie ze względu na Rosję.

Fizyczna obecność oddziałów NATO ma znaczenie militarne, ale także polityczne. Zwiększenie tej obecności, ze zrozumiałych powodów postulowane przez Polskę i kraje bałtyckie, mogłoby nie zostać łatwo zaakceptowane przez inne kraje europejskie, również przez Niemcy. To nie znaczy jednak, że Europejczycy, a zwłaszcza Niemcy, nie mogą wnieść więcej do zdolności obronnych, zwłaszcza tam, gdzie są największe wyzwania dla bezpieczeństwa – w Europie Środkowo-Wschodniej.

Współczesne wyzwania

Trzeba wziąć pod uwagę, że przy wciąż dużym znaczeniu klasycznej obrony terytorialnej przyszłe zagrożenia militarne prawdopodobnie nie będą miały ani form znanych z przeszłości, ani nie będą tak jednoznaczne jak dawniej. Znacznie bardziej prawdopodobne są cyberwojny, niepoprzedzone formalnym wypowiedzeniem wojny. Zatem jakkolwiek ważne są klasyczne technologie, sztuczna inteligencja ma potencjał, aby wpłynąć nie tylko na nasze życie codzienne, lecz także na nasze bezpieczeństwo. Kraje bałtyckie należą do pierwszych, które się przekonały, wcale nie dobrowolnie, o sile nowych zagrożeń dla bezpieczeństwa i wyciągnęły z tego wnioski.

Europejskie państwa NATO, ale także te, które nie należą do sojuszu, potrzebują pewnego rodzaju Europejskiego Programu Inwestycji Obronnych (European Defence Investment Programme). Jego punktem ciężkości byłaby wschodnia flanka NATO, gdzie zagrożenie militarne jest najbardziej bezpośrednie. Bezpieczeństwo tego regionu ma zasadnicze znaczenie dla Niemiec. Taki program, w którym Niemcy miałyby największy udział, mógłby również przyczynić się do budowy zaufania, które w ostatnim czasie, również między Polską a Niemcami, jest wyjątkowo potrzebne. Niemcy przyjęliby odpowiedzialność za bezpieczeństwo Europy w stopniu, którego dotychczas nikt nie uważał za możliwy, i mogłyby pokazać, że działają nie tylko we własnym interesie, ale też w interesie swych sąsiadów. A wreszcie niemieckie inicjatywy dotyczące rozbrojenia i odprężenia zyskałyby na wiarygodności. Zdolność do obrony i gotowość do dialogu są ze sobą powiązane.

Nowe formy współpracy

Europejski Program Inwestycji Obronnych, zainicjowany przez Niemcy i ich wschodnich sąsiadów, mógłby następnie się otworzyć na inne kraje. W polityce bezpieczeństwa na znaczeniu zyskują zwłaszcza państwa Europy Północnej, zarówno te, które są w NATO, jak i te , które należą tylko do UE. Kraje skandynawskie mają zasoby gospodarcze, wojskowe i technologiczne, które są Europie pilnie potrzebne. Państwa te mają też świetne kontakty w Waszyngtonie, gdzie ceni się ich pragmatyzm. A wreszcie, znajdują one także respekt w Moskwie. Są one dla krajów Europy Środkowo-Wschodniej, a także dla Niemiec, ważnym, a dotychczas niedocenianym, partnerem.

Rosnąca gotowość Niemiec do inwestowania w zdolności obronne Europy mogłaby być też szansą stworzenia w przyszłości nowych form współpracy dwóch najważniejszych struktur zachodnich: NATO i Unii Europejskiej. Obrona jest wyjątkowo wrażliwym obszarem polityki, gdzie zaufanie między partnerami ma szczególną wartość, a nieufność może być nadzwyczaj niebezpieczna. W Europie są wyraźnie dostrzegalne tendencje do renacjonalizacji polityki, a kryzys NATO mógłby je jeszcze gwałtownie zaostrzyć. Politykę bezpieczeństwa i obrony trzeba koniecznie chronić przed tymi tendencjami. To naprawdę nasza ostatnia linia obrony – wojskowej i politycznej.

Sigmar Gabriel jest byłym ministrem spraw zagranicznych i wicekanclerzem Niemiec

Janusz Reiter jest byłym ambasadorem Polski w Niemczech i w USA

Artykuł ukazał się równocześnie w niemieckim dzienniku „Der Tagesspiegel"

Jedną z ostatnich linii obrony projektu europejskiego jest unijna zdolność do obrony. Pod tym względem Europa jest nadal uzależniona od Ameryki w stopniu, który na dłuższą metę jest nie do przyjęcia – zarówno dla USA, jak i dla samych Europejczyków. Stany Zjednoczone od dawna, a nie dopiero od czasu prezydentury Donalda Trumpa, słusznie wskazują na to, że gospodarki Europy i USA są mniej więcej tej samej wielkości, a w związku z tym Ameryka nie może na stałe ponosić 70 proc. nakładów na obronę. Czas powojenny, po końcu II wojny światowej, dobiega więc z pewnym opóźnieniem końca i Europa musi wziąć na siebie więcej odpowiedzialności – również za własne bezpieczeństwo.

Pozostało 90% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Czy Polska będzie hamulcowym akcesji Ukrainy do Unii Europejskiej?
Opinie polityczno - społeczne
Stefan Szczepłek: Jak odleciał Michał Probierz, którego skromność nie uwiera
Opinie polityczno - społeczne
Udana ściema Donalda Tuska. Wyborcy nie chcą realizacji 100 konkretów
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Przeszukanie u Zbigniewa Ziobry i liderów Suwerennej Polski. Koniec bezkarności
Opinie polityczno - społeczne
Aleksander Hall: Jak odbudować naszą wspólnotę